Nauczyciel to dziś zawód tyleż szanowany, bo z misją społeczną, ile pogardzany, bo cały czas pokutują negatywne stereotypy, którymi obrósł przez lata. Dość prześledzić wyobrażenie szkolnego belfra choćby w reklamach telewizyjnych. Nauczycielka jest w nich albo postrachem – zamordystką (Radio Zet), albo niedouczonym głąbem (płyn do płukania), albo sędziwym koczkodanem w koku i okularach (kostki sedesowe).
Negatywny wizerunek wspierają demony peerelowskiej przeszłości, kiedy to przez całe lata trwała selekcja negatywna do tego zawodu, a obciążona ideologicznie szkoła kojarzyła się z organizowaniem akademii i pochodów pierwszomajowych. I tak dzisiaj – w obiegowym uproszczeniu – nauczyciel w publicznej podstawówce to na pewno życiowy nieudacznik, który trafił do tej pracy, bo na żadną inną nie miał szans, byczy się przez trzy miesiące w roku i domaga wyższej pensji.
Kiepskiemu wyobrażeniu towarzyszy jednocześnie ogromne oczekiwanie społeczne – nauczyciel musi czuć powołanie, mieć serce do pracy oraz wciąż się rozwijać i doskonalić zawodowe umiejętności.
Ospałe ciało
W przygotowywanej do druku przez WN PWN „Pedagogice porównawczej” Jana Prüchy autor przywołuje dokument Unii Europejskiej potwierdzający, że nauczyciel to starzejąca się profesja – w Europie maleje liczba pedagogów przed 30 rokiem życia.
W 2003/2004 r. pracę w polskich szkołach podjęło ok. 37 tys. nauczycieli stażystów (dane MENiS). Przychodzą, ale rzadko zostają.
Magdalena Pabisiak świeżo po studiach polonistycznych w 1996 r. trafiła do podstawówki. Serce i powołanie, na które tak liczyła, przydawały się na lekcjach, na nic się jednak zdały w ekosystemie pedagogicznym.