Archiwum Polityki

Miasto upadłych aniołów

Życie Dave’a Kleina z wydziału policji Los Angeles nie jest łatwe. Bo czy łatwo może być w Mieście Aniołów w 1958 r., gdy mafia kupuje walki bokserskie, panoszy się w szulerniach, urzędy przeżarte są łapówkarstwem i korupcją, a policjanci muszą szukać haka na rzecznika swobód obywatelskich i podstawiają mu młodocianą panienkę? Klein w tej dżungli występku radzi sobie znakomicie, ale wszystko do czasu. Rytm prozy Jamesa Ellroya, niepokojący, gorączkowy (tytuł „Biała gorączka”, a jeszcze lepiej, bo wieloznacznie w oryginale – „White Jazz”) przecież zobowiązuje. W świecie Kleina nie ma czasu na sentymenty i zbędne opisy, gdy trudno uchwycić same zdarzenia i ich sens. Zresztą posłuchajmy sami: „Ciasnota – biali wielbiciele jazzu/odlotowe czarnuchy – trudno się ruszyć. Gdzieś w pobliżu zapach marihuany (...). Balowicze pomiędzy nami. Za nim Tommy, ręce w kieszeniach płaszcza. Wyjął ręce – moim oczom ukazał się obrzyn. Wrzasnąłem... Jakiś asfalt zgasił światło – zapanowała czerń. Huk broni – pełen automat – jeden długi terkot. (...) Na czworakach pokonałem kładkę – ze szkłem i kawałkami mózgu we włosach”. To kolejna powieść Ellroya osadzona, podobnie jak „Wielkie nic” czy „Amerykański spisek”, w latach 50. I nie darmo pisarz ten, znany głównie jako autor „Tajemnic Los Angeles”, uważany jest za najwybitniejszego współczesnego autora czarnych kryminałów i następcę – godnego – Raymonda Chandlera. Bo też w tej surowej prozie, gdzie każda postać jest jakoś zbrukana i zanurzona w świecie występku, chodzi nie tylko o zgrabną opowieść, ale także atmosferę i klimat czasu oraz miejsca. Nawet jeśli z czasem pamięć blaknie jak wytarta fotografia, zacierają się nazwiska, bo „nazwiska należą do zmarłych lub zbyt winnych, by o nich wspominać”, aura pozostaje.

Polityka 36.2004 (2468) z dnia 04.09.2004; Kultura; s. 54
Reklama