Hosenfeld od 13 września 1939 r. do 17 stycznia 1945 r. przebywał w okupowanej Polsce. Nie był żołnierzem liniowym. Na początku wojny miał lat 44. Był wiejskim nauczycielem w rodzinnej Hesji. Miał wykształconą żonę i pięcioro dzieci. W młodości był skautem, w czasie I wojny żołnierzem, kilkakrotnie ranny. W czasie republiki weimarskiej miał przekonania niemiecko-narodowe, a po przejęciu władzy przez Hitlera w 1933 r. wstąpił do SA i NSDAP. Będąc katolikiem zachował jednak dystans wobec rasistowskich teorii i totalitarnej praktyki pedagogicznej. Zarazem, jak większość Niemców, traktat wersalski z 1919 r. uważał za haniebny. Na przyłączenie Austrii wiosną 1938 r. zareagował euforią. Na kryzys sudecki – najpierw lękiem, a potem zachwytem, gdy mocarstwa zachodnie uległy Hitlerowi. Oburzeniem na antyżydowskie pogromy w 1938 r. Latem 1939 r. miał nadzieję, że do wojny nie dojdzie. Ale gdy Hitler najechał Polskę, wierzył propagandzie, że Anglicy chcieli osaczyć Niemcy, że Polacy dręczyli mniejszość niemiecką i że Hitlerowi uda się ograniczyć wojnę.
W okupowanej Polsce był oficerem służb kwatermistrzowskich i wartowniczych. W 1939 r. administrował obozami jenieckimi w okolicach Łodzi, potem był w Węgrowie i Jadowie, a od jesieni 1940 r. w Warszawie. Znów służba wartownicza, m.in. na placu Piłsudskiego. Równocześnie, jako oficer wychowania fizycznego, organizował dla Niemców życie sportowe na obiektach Legii.
Od początku znał prawdę. Jesienią 1939 r. widzi wszystko:
niszczenie polskiej inteligencji, zagładę Żydów, rabunek dóbr kultury, łapanki i rozstrzeliwania zakładników. Niewykluczone, że był przy nich obecny. Pisze, że był oburzony, gdy jedna z podległych mu kompanii bierze udział w egzekucji dwóch młodych Polaków, którzy pobili Niemca za to, że zgwałcił Polkę.