Wśród polityków krytycznie nastawionych do funkcji pełnomocnika krąży złośliwy komentarz: – Szkoda, że stanowisko przypadło Magdalenie Środzie, a nie, proponowanej wcześniej przez wicepremier Izabelę Jarugę-Nowacką jej współpracowniczce, Katarzynie Kądzieli. Gdyby ta druga objęła urząd, ostatecznie wszystkich by do niego zraziła przez swój radykalizm. Z Magdaleną Środą przeprawa będzie cięższa.
Świeżo habilitowana doktor filozofii, etyk, też jest zdeklarowaną feministką i ateistką. Przy tym słynie z żelaznej logiki i efektownej argumentacji. Większość pytanych, czego się spodziewać po nominacji Magdaleny Środy, odpowiada: – Pewnie będzie ciekawie... – z wyrazem twarzy Mona Lizy, do której też porównuje się uśmiech nowej pełnomocniczki.
Urząd, objęty przez nią w połowie sierpnia, a utworzony w 2001 r., sam w sobie budzi ostre kontrowersje. Przeciwnicy pomysłu twierdzą, że pełnomocnicy do spraw równego statusu z reguły bywają swego rodzaju komisarzami ideologicznymi kolejnych gabinetów, pracującymi na froncie „wartości”. Wojny ideowe już dawno wyniosły się z dawnego pola prywatyzacji czy dekomunizacji, a nawet lustracji – w strefę obyczaju, mniejszości seksualnych, pozycji kobiety w rodzinie, edukacji seksualnej, antykoncepcji, związków partnerskich; co jakiś czas nieśmiało powraca temat aborcji. To są dzisiaj rejony zapalne, gdzie i lewica ma się czym wykazać, i prawica ma co zwalczać. Biuro formalnie zajmujące się dbaniem o przyziemne i policzalne równouprawnienie płci brało na siebie ciężar walki o wymiarze cywilizacyjnym, czemu trudno było podołać. Dzieje się tak i dlatego, że żaden inny organ rządu tym się nie zajmuje.
Nawet jednak zwolennicy istnienia urzędu często mają zastrzeżenia do jego metod pracy i pól zainteresowań.