Archiwum Polityki

Co robić w niedzielę

W rosnącym sporze o niedzielny handel mamy zderzenie dwóch szafujących fałszywymi argumentami fundamentalizmów: liberalnego i katolickiego. W istocie ten spór dotyczy nie tyle niedzieli i handlu, bezrobocia, drobnych sklepikarzy, frekwencji w kościołach i zysków korporacji, ale sensownego wykorzystania czasu i rozumnego ułożenia życia.

Wśród argumentów padających w tym sporze niewiele jest takich, które wytrzymają choćby najłagodniejszą krytykę. Zwolennicy mówią głównie o prawie personelu do wypoczynku w niedzielę, o naruszaniu przykazań i obronie drobnych sklepikarzy. Wypoczynek jest zasłoną dymną w sposób oczywisty. Trudno by było powiedzieć, dlaczego zdaniem Solidarności prawo kasjerek do wolnej niedzieli miałoby być lepsze od prawa kelnerek, bileterek albo taksówkarzy. Bez restauracji czy taksówek też można by się obejść w niedzielę, a jednak nikt nie postuluje, by im zakazać pracy. Trudno też wykazać, dlaczego otwarty w niedzielę sklep (nieważne, mały czy duży) ma bardziej naruszać Boską wolę niż otwarte kino, restauracja czy wesołe miasteczko. Bo przecież nie chodzi o „nieczystość” handlu, skoro parafialne sklepiki często otwarte są tylko w niedzielę i od wieków nikomu nie przeszkadzają jarmarki towarzyszące odpustom.

Nie bardzo również wiadomo, skąd bierze się przekonanie, że skoro ludzie nie pójdą w niedzielę do supermarketu, to zrobią większe zakupy w lokalnym sklepiku. Raczej łatwo jest zgadnąć, że ci, którzy kupują w supermarkecie, żeby zaoszczędzić czas albo pieniądze, zamiast w niedzielę pojadą tam pewnie w sobotę (nikt przecież nie spędza dwóch dni na robieniu zakupów), a jak ktoś czegoś w sobotę zapomni, to w niedzielę uzupełni zapasy w lokalnym sklepiku tak samo, jak by je uzupełnił w poniedziałek czy wtorek. Po jedną bułkę czy butelkę wódki nikt przecież nie będzie wędrował kilometrami.

Raczej złudne wydaje się przekonanie, że ludzie, którzy w niedzielę nie będą się włóczyli po supermarkecie, chętniej stawią się w parafialnym kościele. Msza św. trwa mniej więcej godzinę i jak ktoś chce, to może ją odbyć przed albo po zakupach.

Słabo brzmią argumenty obrońców niedzielnego handlu,

którzy mówią przeważnie o wzroście bezrobocia, spadku konsumpcji, a więc i koniunktury, oraz o zasadzie wolności gospodarczej.

Polityka 35.2004 (2467) z dnia 28.08.2004; Ogląd i pogląd; s. 36
Reklama