Archiwum Polityki

Smakowite zapachy stajni

Po latach fascynacji cudzoziemszczyzną i ekspansji restauracji włoskich, chińskich, greckich i francuskich kuchnia polska znów stała się modna. Ale żeby dobrze zjeść, trzeba dobrze trafić.

Wiele osób wciąż ma uraz do polskich dań. Kilkadziesiąt lat po drugiej wojnie światowej, które Polska spędziła jako satelita Rosji radzieckiej, zrujnowało tutejszą gospodarkę, zniszczyło stosunki społeczne, likwidując klasę średnią, i odbiło się także niekorzystnie na polskiej kuchni i lokalach gastronomicznych. Braki w zaopatrzeniu w towary spożywcze, a w końcu cukier, alkohol i mięso na kartki spowodowały niemal całkowity jej upadek. Centralne sterowanie gastronomią ujednoliciło receptury i spowodowało, że bez względu na to, czy jadło się na Śląsku, na Mazowszu czy w Wielkopolsce, wszędzie i wszystko pachniało kotletem schabowym z kapustą. Co – nawiasem mówiąc – zohydziło wielu tę wspaniałą potrawę narodowej kuchni.

Od piętnastu lat – na szczęście – żyjemy w nowej sytuacji. Powrót do ustroju demokratycznego, o dziwo, pozwolił wrócić kuchni polskiej do jej najwyższego poziomu. I znowu na Śląsku można jeść gęś z modrą kapustą; w Wielkopolsce króluje golonka z grochem; wróciły pod Suwałki cepeliny i kindziuk, a na Kaszuby przypłynął znowu dorsz w wielu postaciach. Słowem polska kuchnia rozkwita różnymi smakami.

Pozostaje więc tylko wytypowanie lokalu, w którym uprawiana jest tradycyjna polska kuchnia naszych babek i matek. Od pewnego czasu zapanowała moda na szukanie korzeni kulinarnych w polskiej tradycji wiejskiej. Powstają więc jedna po drugiej karczmy i gospody. Na szczęście – mimo szyldów mających świadczyć o ich chłopskości – nie proponują gościom tłumnie walącym do tych lokali prawdziwie chłopskiego jadła.

Polski chłop bowiem odżywiał się fatalnie.

Mięsa na ogół nie widział na stole, ani jarzyn, ani wędlin, ani tym bardziej ciast. To co nam podają w Warszawie w Folk Gospodzie przy ul.

Polityka 50.2004 (2482) z dnia 11.12.2004; Społeczeństwo; s. 106
Reklama