Archiwum Polityki

Nie Gułag, po prostu Guantanamo

Burza wokół tajnych więzień CIA dla terrorystów wybuchła teraz. Ale zwiastujące ją chmury zaczęły się gromadzić już cztery lata temu, wkrótce po 11 września 2001 r.

Wprawdzie prezydent Bush ogłosił wtedy wojnę z terroryzmem, ale schwytanym w czasie kampanii w Afganistanie talibom i fundamentalistom z Al-Kaidy odmówił statusu jeńców wojennych, praktycznie wyjmując ich w ten sposób spod prawa. Jak to uzasadniał wiceprezydent Dick Cheney, nie zasługują oni na traktowanie jako jeńcy wojenni, gdyż nie spełniają kryteriów Trzeciej Konwencji Genewskiej. Afgańscy talibowie – argumentowano – reprezentowali nielegalny (według USA) reżim. Sprzymierzeni z nimi islamiści – dowodzili prawnicy Pentagonu – nie stanowią regularnej konwencjonalnej armii, walczą nie dla państwa, lecz prywatnej organizacji, nie noszą mundurów, ukrywają broń i masowo zabijają cywilów.

Jeńców w wojnie z terroryzmem uznano za Unlawful Enemy Combatants, co trudno przetłumaczyć zwięźlej niż „nielegalnie walczące wrogie osoby” albo „nielegalnie walczący po stronie wroga”. Kategorię tę wymyślono w czasie II wojny światowej; miała oznaczać sabotażystów, szpiegów i zbrodniarzy wojennych państw osi, próbujących przedostać się do Ameryki. Proklamację prezydenta F.D. Roosevelta, ustalającą taką definicję w 1942 r., amerykański sąd najwyższy uznał za zgodną z konstytucją. Na jej podstawie przed doraźnym sądem wojskowym skazano i stracono w czasie wojny sześciu szpiegów-sabotażystów Trzeciej Rzeszy. Nowymi Enemy Combatants (EC) zostali dopiero ponad pół wieku później terroryści po 11 września. Jak stwierdził w grudniu 2002 r. radca prawny Pentagonu William Haynes, „prezydent (Bush) ma niekwestionowane prawo uwięzienia każdego EC w czasie wojny, przynajmniej do chwili zakończenia działań wojennych”.

Polityka 50.2005 (2534) z dnia 17.12.2005; Temat tygodnia; s. 20
Reklama