Archiwum Polityki

Samotny brutal

Rozmowa z nowozelandzkim filmowcem Peterem Jacksonem, reżyserem „King Konga”

Janusz Wróblewski: – Kilkanaście Oscarów i prawie 3 mld dol. zysku z rozpowszechniania trylogii „Władca Pierścieni” wywindowało pana na sam szczyt Hollywoodu. Po takim sukcesie mógł pan zrobić wszystko: polecieć w kosmos jak twórca „Titanica” albo nakręcić najkosztowniejszy musical wszech czasów z największymi gwiazdami. Wybrał pan remake „King Konga”. Warto było?

Peter Jackson: – To się dopiero okaże. W biznesie filmowym nie ma litości. Wszyscy podlegają ogromnej presji ekonomicznej. Reżyser widowiska o tak astronomicznym budżecie (produkcja „King Konga” pochłonęła ponad 200 mln dol.) najczęściej bywa zakładnikiem tych, którzy dają pieniądze. Ponieważ byłem współscenarzystą, producentem i jednocześnie reżyserem, udało mi się wyjść z tej opresji cało. Zagwarantowałem sobie pełną kontrolę nad filmem. Kiedy okazało się, że budżet wzrósł o połowę i z planowanych stu minut zrobił się trzygodzinny spektakl, nie odbierałem panicznych telefonów z Los Angeles. Oczywiście, mam świadomość, że w wypadku niepowodzenia wytwórnia, która produkowała „King Konga”, zbankrutuje, a ja w show-biznesie przestanę się liczyć. Starałem się, by do tego nie doszło.

Od strony widowiskowej wynik jest bez zarzutu. Efekty specjalne w „King Kongu” wyznaczają nowe standardy współczesnego kina przygodowego. Sceny walki olbrzymiego goryla z dinozaurami na Wyspie Czaszek nie wyglądają tak, jakby rozgrywały się w wirtualnej przestrzeni, tylko w świecie realnym. Ale czy nadmierne koncentrowanie uwagi na tych szczegółach nie prowadzi do przerostu formy nad treścią?

Reżyserzy Merian C. Cooper i Ernest B. Schoedsack, autorzy oryginalnej wersji „King Konga” z 1933 r.

Polityka 50.2005 (2534) z dnia 17.12.2005; Kultura; s. 66
Reklama