Wznoszenie katedry na miejscu romańskiej rotundy rozpoczął 21 listopada 1344 r. Jan Luksemburski. Prowadzone z przerwami prace zakończono dopiero w latach 20. ubiegłego wieku. Przy rozbudowie katedry pracował wtedy jako uczeń kamieniarski późniejszy komunistyczny prezydent Czechosłowacji Antonin Zapotocky. Za jego kadencji, w 1954 r., decyzją rządu katedra – jako należąca do „całego ludu czechosłowackiego” – stała się własnością kancelarii prezydenta. Słuszność decyzji (będącej, poza wszystkim, upiornym prawniczym bublem, ale kto wtedy zwracał uwagę na subtelności) ma swych obrońców do dziś. Niby dlaczego ta świątynia miałaby należeć tylko do katolików? Nad jej wystrojem pracował m.in. bóg praskiej secesji mason Alfons Mucha, a prezydent Tomasz Masaryk, stary agnostyk, choć w 1929 r. nie przyszedł na otwarcie rozbudowanej katedry, to przecież dbał o pieniądze na tę rozbudowę.
A jednak – jeśli wyrok praskiego sądu obwodowego się uprawomocni – klucze od symbolu czeskiej państwowości wrócą znowu, po pięćdziesięciu latach, do kancelarii kurii metropolitalnej na Hradczanach. Kapelan prymasa Czech i biskupa Pragi kardynała Miloslava Vlka nie będzie musiał rano biegać po nie do kancelarii prezydenckiej, a wieczorem z powrotem oddawać. – Obce jest mi poczucie triumfu – oświadczył kardynał Vlk, który musiał kiedyś o sześć tygodni opóźnić swój ingres, bo katedra wynajęta była przez kancelarię prezydenta na koncerty Praskiej Wiosny. – Werdykt sądu przyjmuję jako dowód sprawiedliwości dziejowej. Przywrócenie prawa własności pozwoli nam traktować katedrę jako symbol nowej jakości współpracy państwa z Kościołem.
Polakom czeski spór o królewską katedrę może wydać się dziwny, ale dla większości obywateli Ziem Korony św.