Pan Tadeusz” także po koreańsku może mieć rytm i rym. Udowodnił to profesor Cheong Byung-Kwon, szef seulskiej polonistyki, który wraz z trójką asystentów poświęcił 3 lata, by przetłumaczyć na koreański polski narodowy epos. Marzył o tym już podczas studiów slawistycznych w Berlinie.
Praca była mozolna, a przełożenie jednego zdania trwało często kilka tygodni. Kłopoty nastręczało niemal wszystko, począwszy od nazwiska autora, które dla Koreańczyków będzie odtąd brzmieć Adam Mićkiebici, bo inaczej nie da się go zapisać koreańskim alfabetem. Podobnie zresztą z imieniem głównego bohatera: po koreańsku brzmi ono Tadeusi. Trudno też było jednym zdaniem wytłumaczyć, co to jest ostatni zajazd na Litwie, bo Koreańczycy nie mieli zwyczaju rozwiązywać sąsiedzkich problemów za pomocą zajazdów. Tłumacze przełożyli więc na koreański pierwszą część podtytułu, zostawiając zajazd (co po koreańsku brzmi: dziajadzidy) i dodając przypis wyjaśniający znaczenie tego słowa.
Przypisów jest zresztą mnóstwo, bo Koreańczycy nie mają pojęcia o historii Polski, a nazwiska Kościuszki, Dąbrowskiego czy Stanisława Augusta Poniatowskiego nic im nie mówią. Nie zrozumieliby też, dlaczego Mickiewicz, Polak, nazywa Litwę swoją ojczyzną. – Najlepiej w ogóle lekturę „Pana Tadeusza” rozpocząć od posłowia, w którym rysujemy tło historyczne opisanych przez Mickiewicza wydarzeń, a także streszczamy historię ostatniego zajazdu na Litwie – tłumaczy profesor Cheong.
Najwięcej problemów sprawiały tłumaczom niezliczone nazwy grzybów i roślin. Bo o ile Koreańczycy wiedzą, co to jest gryka, to już o świerzopie i dzięcielinie nigdy nie słyszeli. Albo co to jest trawa angielska? Profesor Cheong opowiada, że spędził wiele godzin, próbując znaleźć najpierw łacińską, a potem koreańską nazwę tej rośliny.