Gdyby wierzyć raportowi Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Katowicach z kwietnia 1948 r., to na cokole stoi cyniczny gracz polityczny. UB w tajnym raporcie dla I sekretarza KW PPR (Edwarda Ochaba) demaskował prawdziwe oblicze wicewojewody śląskiego płk. Jerzego Ziętka (wojewodą był wtedy gen. Aleksander Zawadzki). Bezpieka podjęła którąś z kolei próbę doprowadzenia Ziętka do politycznej, a może nawet fizycznej śmierci. W realiach przeszczepianego na polski grunt stalinizmu nie miał prawa być tym, kim był.
Urodził się w 1901 r. pod Gliwicami, na ziemiach, które przez wieki nie miały nic wspólnego z państwowością polską. Jako obywatel Rzeszy, ale w duchu Ślązak-Polak, wziął udział w powstańczych śląskich zrywach. Z tego UB zarzutu nie czynił. Ale wszystko inne w przedwojennym życiorysie Ziętka było podejrzane.
Przez pierwsze lata związany był ze stronnictwem Wojciecha Korfantego, dyktatora powstań. Potem przeszedł na stronę sanacji i złączył swoje losy z wojewodą Michałem Grażyńskim. Został komisarycznym naczelnikiem miasteczka Radzionków w powiecie Tarnowskie Góry, a w 1931 r. posłem na Sejm II RP. Związki z sanacją, z BBWR, już go dyskredytowały, ale bezpieka wyciągnęła jeszcze cięższe działa: jako naczelnik Radzionkowa wielokrotnie kazał policji rozganiać demonstracje komunistów.
W latach 80., kiedy był już emerytem, pytałem go i o to: – Owszem, kazałem gonić i zamykać, bo to chacharstwo zbierało się nielegalnie – śmiał się, a raczej w charakterystyczny dla siebie sposób rechotał.
W latach 40. takie historie nie były do śmiechu.
Bezpieka wygrzebała, że po schronieniu się we wrześniu 1939 r.