Archiwum Polityki

Pokrzywdzony w PRL, krzywdzony w RP

Przypadek Lecha Wałęsy powinien dać do myślenia twórcom pomysłów lustracyjnych

Tak naprawdę już sam fakt badania, czy człowiek symbol ruchu, który obalił komunizm, był inwigilowany przez służby specjalne reżimu – a do tego sprowadza się nadawanie statusu „pokrzywdzonego” – uwłacza rozsądkowi. Tylko z tym zastrzeżeniem można zajmować się skutkami uznania (wreszcie!) Lecha Wałęsy przez Instytut Pamięci Narodowej za „pokrzywdzonego” w czasach PRL.

Konsekwencje powinno mieć choćby potwierdzenie tą decyzją tezy o złożoności historii Polski i tragicznych losach jednostki w totalitarnym państwie. Składał się na nie choćby ludzki strach wobec aparatu represji i brak doświadczenia w kontaktach z jego funkcjonariuszami. Ale też niekiedy determinacja, by się od tego strachu uwolnić i związany z tym heroizm.

Znaczenie ma też uszanowanie obowiązujących w III RP procedur prawnych i racjonalnej wykładni niejasnych regulacji ustawowych. Prócz analizy zachowanych teczek Służby Bezpieczeństwa na temat Wałęsy sprowadza się ona przecież do wykonania dwóch kluczowych orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego. Wedle pierwszego (z 1998 r.), nawet jeśli SB zarejestrowała kogoś jako informatora, nie powinno się go uznawać za agenta, o ile do rzeczywistej współpracy nie doszło. Wedle drugiego (z końca października br.), IPN jest związany wyrokami Sądu Lustracyjnego (a ten dawno stwierdził, że Lech Wałęsa ma czystą kartę).

Ciekawe skądinąd, czy w samym IPN nie znajdą się kontestatorzy tej decyzji – narusza ona przecież filozofię wyznawaną dotąd przez niektórych pracowników Instytutu. Historia Lecha Wałęsy, jego teczek i perypetii ich badania przez IPN, powinna być argumentem w dyskusji nad rozwiązaniami tyczącymi lustracji i roli IPN.

Polityka 47.2005 (2531) z dnia 26.11.2005; Komentarze; s. 19
Reklama