Front pierwszy: multi-kulti
Rozróżnienie „swój – obcy” należy do najstarszych linii podziału. Obcy – w społeczeństwach pierwotnych – nie był witany przyjaźnie. W ogóle, jak objaśniają psychologowie, pierwszym krokiem na drodze tworzenia uprzedzeń jest wykreowanie grup i przypisanie im odmiennych cech. Co robić dzisiaj, kiedy tylko 10 – 15 proc. państw można zaliczyć do jednorodnych etnicznie? Zróżnicowanie kulturowe świata osiągnęło niespotykane dawniej proporcje. Z powodu zajść we Francji każdy dziś wie, że kraj ten ma problem z 5 mln osób przypisywanych islamowi, „obcych”. 5 mln robi wielkie wrażenie. Przecież to jednak niewiele w porównaniu z proporcjami, jakie mają tradycyjne kraje imigranckie: Ameryka, Kanada, Australia.
Co dziesiąty Amerykanin urodził się za granicą (wliczając w tę grupę około 6 mln imigrantów nielegalnych), w Kanadzie prawie co piąty przybył z zewnątrz, zaś rekord świata należy do Australii. Tam około 25 proc. obywateli urodziło się poza tym kontynentem. – To, co w USA trwało przez pięć pokoleń, w Kanadzie – trzy, tu – w Australii trwało zaledwie półtora pokolenia. Tak znaczny odsetek „obcych”, przekraczający wszelką skalę, osiągnęliśmy bez żadnych kataklizmów, bez fali rasizmu, nawet bez większych wstrząsów – mówił POLITYCE (1/2000) prof. Jerzy Zubrzycki, socjolog, sam imigrant i jeden z twórców polityki tak zwanej wielokulturowości, czyli programu rządowego dającego mniejszościom etnicznym większe pole do działania w kraju.
Z grubsza, wielokulturowość to coś innego niż integracja albo asymilacja. Te drugie pojęcia oznaczają jak najszybsze przerobienie imigrantów na „swoich”, wtłoczenie ich w jeden model języka i kultury, wiary i ideologii.