Archiwum Polityki

System zamieszany

Wydaje się, że w sporze o dopłaty dla rolników to Unia ma rację

Kilka tygodni po Kopenhadze okazało się, że nie ma zgody, czy wynegocjowane dopłaty bezpośrednie są sukcesem, czy – jak uważa część polityków PSL – narodową klęską? Skrajne acz mocno spóźnione interpretacje wzięły się stąd, że każdy inaczej rozumie poprawę konkurencyjności polskiego rolnictwa – bo właśnie na ten cel rząd wytargował w Kopenhadze więcej pieniędzy, niż pierwotnie deklarowała Unia Europejska.

Zamiast zastanawiać się nad definicją jeszcze w trakcie negocjacji, a najpóźniej – uzgodnić ją w gronie rządowym w samolocie, politycy chłopscy tuż po powrocie zaczęli dzielić pulę pieniędzy na hektary. Obiecywali rolnikom po 350 zł, a za chwilę nawet po 400 zł od każdego. Jak leci, bez względu na to, co na nim rośnie.

Teraz na głowy rozgorączkowane liczeniem, ile komu się należy, spadł zimny prysznic – okazuje się, że sformułowanie „poprawa konkurencyjności” Bruksela rozumie inaczej, niż wydawało się w Warszawie. Na hektary możemy dzielić 25 proc. dopłat, ale resztę – według systemu, jaki obowiązuje w UE. Czyli – część pieniędzy możemy przeznaczyć na pomoc socjalną dla rolników mających kawałek pola, ale nieprodukujących niczego na rynek, reszta jednak ma wspierać określone rodzaje produkcji.

Niektórzy politycy PSL chcą, aby wszyscy rolnicy uznali, że ich wrogiem jest Bruksela, niegodząca się na dzielenie wszystkich pieniędzy systemem uproszczonym. Krzyczą, że mieszany jest niezgodny z naszym narodowym interesem. Jest to po prostu nieprawda. Prawdziwa linia podziału nie biegnie między Warszawą a Brukselą, ale w poprzek polskiej wsi. Protestujący politycy PSL nie bronią interesów wszystkich rolników, ale tylko tych najsłabszych, nieprodukcyjnych. To oni bowiem, w razie przyjęcia systemu mieszanego, dostaną mniej niż im naobiecywano.

Polityka 6.2003 (2387) z dnia 08.02.2003; Komentarze; s. 17
Reklama