Sam byłem świadkiem dwóch takich dyskusji publicznych – w Instytucie Historii PAN oraz w warszawskim Klubie Księgarza – ale jako świadek i skromny, w porównaniu z MFR, obserwator oraz uczestnik owych zdarzeń nie potrzebuję dyskusji zorganizowanych, żeby zadawać sobie takie pytania.
Bardziej niż PRL interesuje mnie w „Dziennikach” autor oraz „Polityka”. Rakowski i „Polityka” doskonale do siebie pasowali. Wobec mało kogo określenie „zwierzę polityczne” pasuje tak jak do MFR. Żył i nadal żyje polityką, nawet jeśli jej już czynnie nie uprawia, to pozostaje ona jego pasją.
Bez pasji do polityki nie byłoby „Polityki”. Nominacja Rakowskiego na redaktora naczelnego okazała się trafna, co świadczy, że w polityce kadrowej nawet Komitet Centralny podejmował od czasu do czasu (chociaż rzadko) decyzje właściwe.
Rakowski dosyć wcześnie pozbył się złudzeń na temat socjalizmu, ale nigdy do tego stopnia, żeby go odrzucić. Już w I tomie „Dzienników” w 1961 r. panujące zakłamanie określa jako „zastraszające” i dodaje: „Istnieją idealne warunki ku temu, by być oportunistą i karierowiczem. Czy spełniam oba? Myślę, że nie”. Ten krótki zapis mówi wiele o autorze, który traktuje siebie poważnie, w głębi serca trawią go wątpliwości, stawia sobie pytania, jakich wielu innych sobie nie zadaje, ma oczy otwarte, widzi, że nie sposób uprawiać w PRL polityki (i „Polityki”) bez wikłania się w nieustanne kompromisy, bez dylematów, bez wchodzenia w bagno, bez rachunku zysków i strat – dla Sprawy, dla pisma, dla siebie. We fragmentach, które dotyczą mnie albo wydarzeń, których byłem świadkiem, wszystko w „Dziennikach” się zgadza, ba, Rakowski pokazał mi niedawno stare, sprzed kilkudziesieciu lat, moje listy z USA, każdy pieczołowicie zafoliowany, które chciał mi zwrócić, ale wolałem zostawić je u niego, gdyż w jego archiwum większe jest prawdopodobieństwo ich zachowania niż w moim bałaganie.