Archiwum Polityki

Prokuratorzy i amatorzy

Dwa śledztwa mogą dać pół prawdy

Procedura karna nakazuje zakończyć prokuratorowi śledztwo w trzy miesiące, ale często i ten okres nie wystarczy. Dlatego kiedy słyszę, że parlamentarna komisja śledcza ma swą pracę skończyć w kilkanaście dni lub parę tygodni, wkładam to między bajki. Śledztwo to niełatwa sztuka, której prokuratorzy uczą się latami. Trudno jej sprostać prawnikom bez śledczego doświadczenia (a tacy przeważają w komisji), a co dopiero wybitnemu nawet historykowi i publicyście, nie mówiąc o geodecie czy techniku, również zasiadającym w tym gremium. To nie jest robota dla amatora i dlatego właściwą jej część wykonać musi zespół fachowców w prokuraturze. Wspiera on wprawdzie komisję śledczą (przez dostarczanie dokumentów, informacji, akt, wykonywanie jej zleceń), ale równolegle prowadzi własne dochodzenie. Przed komisją śledczą stosuje się „odpowiednio przepisy kodeksu postępowania karnego, dotyczące wzywania i przesłuchiwania świadków” – powiada ustawa. Oznacza to, że każdy świadek, który zobowiązany jest do zachowania tajemnicy państwowej, służbowej czy zawodowej (np. dziennikarskiej), składać musi swe zeznanie z wyłączeniem jawności, tj. bez obecności prasy, radia i TV. Zażądać zamknięcia drzwi przed publicznością może także świadek, którego zeznania narażą na hańbę jego lub najbliższych (np. żonę, dzieci). Dlaczego Lew Rywin miałby z tego nie skorzystać?

W licznych krajach sądy nie dopuszczają do transmisji telewizyjnej rozpraw sądowych. Na ogół poprzestaje się tylko na publicznym odczytaniu wydanego wyroku i jego zwięzłego uzasadnienia. Doświadczenie uczy, że obecność telewizji wprowadza niepożądaną teatralizację rozpraw kosztem ich głównego celu, tj. dotarcia do prawdy. Sędzia, prokurator, obrońca, świadek łatwo stają się złymi aktorami, ulegają pokusie popisu, zabłyśnięcia, grania pod gusty publiczności.

Polityka 4.2003 (2385) z dnia 25.01.2003; Komentarze; s. 17
Reklama