Archiwum Polityki

Nasz Vaszek

Vaclav Havel odchodzi nieodwołalnie, wyczerpawszy konstytucyjny limit kadencji. Na długich 13 lat wziął rozwód z literaturą. Jednak teraz na pewno lepiej rozumie dramaty Szekspira.

Pierwszym, który publicznie zwrócił się do niego per panie prezydencie, był podobno w 1987 r. Adam Michnik na którymś z karkonoskich spotkań polskich i czechosłowackich dysydentów. Na kolejne takie górskie rozmowy w 1990 r. przyjechał już rzeczywiście jako prezydent, głównie, by się spotkać z przygotowywanym na głowę państwa Lechem Wałęsą, który w Warszawie nie znalazł dla niego czasu. Ha – „takie były zabawy, spory w one lata”, których legendą, choć niekoniecznie symbolem, jest 67-letni dziś czeski mąż stanu, dawny dysydent i pisarz, praski cygan i więzień polityczny, człowiek o zawsze trochę chłopięcym wyrazie twarzy – Vaclav Havel, powszechnie nazywany Vaszkiem.

Pierwszy raz zobaczyłem go w 1988 r. na pierwszej legalnej manifestacji Karty 77 na placu Szkroupa w Pradze. Sławny w Europie dysydent – we własnym kraju dużo mniej – wchodząc w falującym tłumie na ławkę podłożył sobie gwoli porządku gazetę. Postulaty miał – z perspektywy czasu – dość siermiężne: przestrzegania ratyfikowanej przez Czechosłowację Deklaracji Praw Człowieka i Układu Końcowego z Helsinek. Potem, jeśli akurat nie siedział w kryminale (a spędził za kratami łącznie pięć lat) – „jego zatruta ślina tryskała na plac Wacława” (określenie komunistycznego dziennika „Rudego Prava”). Głównie dzięki pracowitemu udziałowi w zgromadzeniach wymierzonych przeciw brakowi zastępczej służby wojskowej, wycinaniu lasów nad Amazonką, nieobecności w aptekach damskich podpasek, portretowi Gottwalda na nowej stukoronówce. Jesienią 1989 r., gdy manifestacje organizowano średnio co trzy dni, lecz prawdziwie wielkich zgromadzeń i pochodów nadal nie było, w wywiadzie dla „Le Figaro” coraz bardziej popularny Vaclav Havel apelował o cierpliwość: „Praska Wiosna zaczęła się od demonstracji niewielkiej grupy zdesperowanych młodych ludzi, którym wyłączono prąd i musieli się uczyć przy świecach.

Polityka 4.2003 (2385) z dnia 25.01.2003; Świat; s. 40
Reklama