– Ile lat można być entuzjastą? Dziesięć – odpowiada zdecydowanie Aureliusz Leżeński, nauczyciel polonista, który pod koniec lat 80. zakładał jedno z pierwszych liceów społecznych w Polsce i przez wiele lat był jego dyrektorem. – To był niesamowity moment historyczny – wspomina. – Władza oddała monopol na edukację. To było wyzwanie, pasja, budowałem szkołę moich marzeń. Zaangażowałem się w to bez reszty. I w pewnym momencie poczułem, że to co robię nie sprawia mi już radości. Praca stała się obowiązkiem, a ja nie umiem uczyć bez serca. Przeszedłem drogę od entuzjazmu do wypalenia. To doświadczenie skrajne, kryzys nie tylko zawodowy, ale obejmujący całą osobę, zmiana na poziomie świata wartości. Choć nie wyobrażałem sobie życia bez szkoły, postanowiłem odejść. Jeszcze pół roku po tej decyzji bolał mnie brzuch.
Od trzech lat Aureliusz Leżeński prowadzi kursy dla dorosłych w firmach. Nauczył się pracować z dystansem. – To było jak szczepionka – dodaje. – Już nie bawię się ogniem.
Pacjent to przypadek, klient to sprawa
Syndrom wypalenia zawodowego pojawił się w literaturze psychologicznej w połowie lat 70. Początkowo zaobserwowano go wśród profesji, u podstaw których leży poczucie misji. Młody lekarz, prawnik, opiekun społeczny, nauczyciel czy pielęgniarka rzucają się w pracę z całym zaangażowaniem. Nie oczekują prestiżu ani pieniędzy, wystarcza im poczucie, że pomagają ludziom. Im większy entuzjazm na początku, tym większe ryzyko wypalenia.
– W pewnym momencie pojawia się świadomość, że nie pomoże się wszystkim podopiecznym, nie wyleczy wszystkich pacjentów. Spada samoocena, a ci, dla których się pracuje, zaczynają po prostu człowieka wkurzać – opisuje Anna Rudzińska, psycholog, pracująca w międzynarodowej firmie doradztwa personalnego.