Niedzielny bazar w Islamabadzie. Nawet tu każdego wchodzącego policja sprawdza wykrywaczem metalu.
– Co sądzisz o talibach w Afganistanie?
– To dobrzy muzułmanie.
– Prezydent zdecydował jednak, że Pakistan będzie współpracował z Amerykanami.
– Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie – sprzedawca koszul nerwowo skubie brodę. Nagle rozpoczyna dyskusję z mężczyzną obok, z którego kieszeni wystaje krótkofalówka. Rozmowa zakończona. W Islamabadzie nie można krytykować prezydenta.
Islamska Republika Pakistanu dba o przestrzeganie zasad Koranu. Oficjalnie produkowane w Pakistanie whisky i piwo sprzedają specjalne sklepy – kupują głównie zarejestrowani chrześcijanie. Koran swoje, a czarny rynek swoje. – Kto ma pieniądze, da sobie radę – mówi taksówkarz i równocześnie pośrednik. Z Islamabadu wiezie do pobliskiego Pindi. Bierze pieniądze i za chwilę w plastikowej torbie przynosi 5 puszek piwa i butelkę whisky.
– Tego Koran nie zabrania – przekonuje przewodnik, gdy po kilku dniach zaczynamy dopytywać się o młodych mężczyzn trzymających się za ręce. – Mieć żonę znaczy mieć pieniądze. Ile? – wystarczy kilkaset dolarów, by ją kupić. – Jeżeli jesteś drugim albo trzecim synem, nie masz szans na żonę, bo pieniądze dostanie najstarszy – opowiada. – Nie znasz kobiet, bo nie przebywasz z nimi od momentu, gdy skończą 12 lat. Mężczyzna to często pierwszy partner seksualny... i nierzadko jedyny.
Czador, spod którego błyskają tylko oczy kobiety, to domena północy. W Islamabadzie roi się od college’ów dla kobiet. Młode dziewczyny na ulicach Islamabadu – odkryte twarze, ale matka u boku – odwracają wzrok, gdy przechodzimy obok.