Najczęstsza reakcja na chorego psychicznie: zamknąć jak najdalej, najlepiej na zawsze. I rzeczywiście, pacjentów w szpitalach psychiatrycznych stale przybywa. Między początkiem dekady a 1998 r. (ostatnie dane) ich liczba wzrosła o 30,5 proc. W 1998 r. w psychiatrycznych oddziałach pełnodobowych leczyło się 155,2 tys. osób. To o 2,7 tys. więcej niż rok wcześniej, ale aż o 9,6 tys. więcej niż przed dwoma laty.
W poradniach zdrowia psychicznego (i odwykowych) udzielono w tymże roku 3,6 mln porad lekarskich oraz 1,2 mln porad innych terapeutów (głównie psychologów). Skorzystało z nich 826 tys. osób (prawie 2 proc. mieszkańców Polski). To niewiele w porównaniu z liczbą hospitalizowanych, czyli tych, u których choroba weszła w ostrą fazę. Wcześniejsza diagnoza i rozpoczęcie leczenia w wielu przypadkach rokowałyby lepiej.
Pytając o przyczyny chorób psychicznych wchodzimy w krąg hipotez. Z jednej strony mówi się o podłożu genetycznym. Z drugiej jednak wiadomo, że muszą też zaistnieć czynniki środowiskowe. Prawdopodobnie dopiero jakaś szczególna kompozycja jednych i drugich prowadzi do wybuchu choroby. Mówiąc o roli środowiska psychiatrzy wskazują na stany ciągłego stresu, krytyczne sytuacje życiowe i brak umiejętności (lub możliwości) radzenia sobie z nimi, odrzucanie psychiczne i porzucanie dzieci, przemoc w rodzinie (także seksualną), nadużywanie leków.
Zły nastrój
Od dziesięciu lat żyjemy w Polsce jak na wulkanie. Wszystko się zmienia – od sklepów i ulic poprzez wyobrażenia o karierze i sukcesie życiowym, aż do praktycznych możliwości realizacji tych wyobrażeń. Tempo i ciśnienie przemian są bardzo duże. Jedni stają się ich beneficjentami, inni tworzą krąg ofiar. Tak radykalnym zmianom muszą towarzyszyć napięcia i frustracje. Złe nastroje stają się udziałem całych grup zawodowych (np.