Archiwum Polityki

Hardo na kolanach

Polscy i unijni negocjatorzy zasiedli w Luksemburgu do ostatniego i najtrudniejszego tematu negocjacji – rozmów o rolnictwie. Co czwarty Polak mieszka na wsi, co ósmy jest rolnikiem, co piętnasty żyje wyłącznie z tego, co wyhoduje i sprzeda, ale po przyjęciu do Unii ostanie się może co trzydziesty. Zrozumiała jest więc ostrożność naszego rządu, który i tak ma na głowie dwa miliony bezrobotnych, ale i tamtej strony: gdyby nas przyjąć dziś, co drugi rolnik w Unii byłby Polakiem i wydrenowalibyśmy unijne fundusze do dna. Czy więc polscy rolnicy są ofiarami procesu integracji, czy raczej beneficjentami? Warto posłuchać, co oni sami mają do powiedzenia.

Wspólne wszystkim polskim rolnikom jest oczekiwanie równych szans. – Do Unii? Choćby dziś, ale na równych prawach. Jeżeli my bez cła, to oni bez dopłat – mówi bez wahania Janusz Wijaszka, gospodarz na 30 hektarach z Klementowic (gospodarstwo, jak i inne tu opisane, z rolniczej Lubelszczyzny). – Niech nam dadzą dopłaty, wtedy się spróbujemy – wtóruje mu Eugeniusz Bociański z Chrząchowa, który hoduje 300 tuczników rocznie, a mógłby 500, na tyle ma miejsca, ale co z nimi zrobi? Jerzy Bakiera z Żyrzyna wie, że w budżecie Unii aż do 2006 r. nie ma pieniędzy na dopłaty dla rolników z nowych krajów: – Jak by to więc miało wyglądać, rząd osłania polskie rafinerie przed konkurencją z tamtej strony, a nas wystawia na ogień?

Ale nawet gdyby przyjęto „opcję zerową”, czyli zrównano w górę albo w dół szanse rolników polskich z unijnymi, wiele słabszych gospodarstw upadnie. – Oceniam, że utrzyma się co dziesiąty, poniżej dziesięciu hektarów nie ma czego szukać – twierdzi Leszek Sawicki z Gołębia, który świadczy usługi transportowe, wozi głównie materiały budowlane (za co ludzie się budują, skoro rolnictwo nieopłacalne, a poza rolnictwem bezrobocie – nie potrafi wyjaśnić). Bociański mówi, że co dwudziesty. – Ale to i lepiej, żeby zlikwidować tych działkowiczów po dwa hektary, przez których mówi się, że polski rolnik jest niewydajny.

Krzysztof Przychodzeń z Gołębia ma właśnie dwa hektary i też nie daje szans więcej niż co dwudziestemu. – Nic się nie opłaca, a jak dojdzie konkurencja z Zachodu, będzie jeszcze gorzej. Ja na swojej działce może postawię tunel na pomidory... Gdyby nie praca w Puławach, ponad połowa naszej wsi nie miałaby z czego żyć.

Bez sentymentów

Wielu drobnych rolników chętnie sprzedałoby ziemię, gdyby tylko dostali niezłą pracę albo rentę.

Polityka 33.2000 (2258) z dnia 12.08.2000; Gospodarka; s. 62
Reklama