Archiwum Polityki

Stan nieważności

Władza w Moskwie nie posłuchała kosmonautów z Gwiezdnego Miasteczka – narodowych bohaterów poprzedniego i obecnego imperium, pozytywnych charakterów ze szkolnych czytanek, weteranów wyścigu w kosmosie. Do ostatniego dnia występowali w telewizyjnych programach ubrani w paradne mundury i dawali wywiady do gazet. Bronili stacji orbitalnej Mir i etosu kosmonauty. Robili świetne wrażenie, tacy kompetentni i spokojni w gniewie. Mówili, że Mir powinien latać na chwałę Rosji, a tu sprawa polityczna i ktoś mocny uparł się zrobić ze stacji widowisko dla rybaków z wysp Pacyfiku. Po nagraniu w telewizji kosmonauci jechali 50 km na wschód od Moskwy, do zony za murem, do bloków Gwiezdnego Miasteczka, gdzie niektórzy z nich mieszkają i pracują od czasu lotu Jurija Gagarina. Czekają na wielki upadek.

Najważniejsza rzecz to nauczyć się o Mirze rozmawiać z wyczuciem. Nie nazywać kosmicznym trupem ani kupą żelastwa. – Dla narodu i kraju Mir to prestiż, jego odejście jak śmierć dziecka – mówi płk Nikołaj Ulatowski, główny specjalista od wirówki przy treningach przeciążeń. Pracuje w Centrum Przygotowania Kosmonautów (CPK) w Gwiezdnym Miasteczku od 1964 r. Kiedy wspomni stację, zaraz drga mu powieka. – A wasi przyjaciele Amerykanie tylko by go opluwali.

Niebieska kropka na wielkim podświetlanym ekranie w sali Centrum Kontroli Lotów (CKL) w Korolowie pod Moskwą to właśnie Mir. Kropka krąży po orbicie jak wyrzut sumienia, starcza dziesięciu specjalistów przy komputerach, żeby ją kontrolować. Codziennie opuszczają stację bliżej Ziemi. W komercyjnej telewizji powiedzieli, że jeśli Mir spadnie dokładnie w wielką płachtę reklamową dryfującą gdzieś koło Nowej Zelandii, każdy Amerykanin dostanie naleśnika za darmo. W Korolowie zgaśnie niebieska kropka, a ostatni specjalista zgasi światło.

Nie będzie Mira, będą inne projekty. Międzynarodowe – pociesza Wsiewołod Łatyszew, odpowiedzialny za kontakty CKL z dziennikarzami.

Gagarin, 14 dni przed upadkiem Mira

Gwiezdne Miasteczko dzieli się na zonę do życia i zonę do pracy. Mieszka tu 7 tys. ludzi. W zonie życiowej, wśród bloków z żółtej cegły przypominających peryferyjne osiedla niedużych miast, obywatele raczej nie rozmawiają o stacji przelatującej co jakiś czas po orbicie nad ich głowami. Jest scenariusz: przed ósmą dzieci do szkoły imienia Komarowa z leninowskim hasłem „uczyć się, uczyć się, uczyć się” z nieczynnego neonu na dachu; dorośli do pracy w Centrum Przygotowania Kosmonautów albo do Moskwy; główną ulicą przejedzie kosmonauta terenowym samochodem.

Polityka 14.2001 (2292) z dnia 07.04.2001; Na własne oczy; s. 91
Reklama