Celem egzaminu kończącego gimnazjum ma być opinia, czy dziecko jest przygotowane do inteligentnego uczestniczenia w codziennym życiu. Zamiast oceniać, czy uczeń wykuł materiał na blachę, oceni się, czy potrafi posługiwać się wiedzą. – Szkoła ma wychowywać człowieka, a nie ładować dyskietkę informacjami – wyjaśnia sens egzaminacyjnych zmian Edward Janiszewski, dyrektor Departamentu Kształcenia i Wychowania MEN.
Wyniki zapowiadanego na połowę maja 2002 r. egzaminu z bloku humanistycznego i matematyczno-przyrodniczego, wraz z ocenami na gimnazjalnym świadectwie, mają otwierać dziecku drzwi stosownej szkoły średniej. Wedle założeń ukróci to uczenie się pod egzamin do wybranej placówki, szaleństwo korepetycji i asekuracyjne składanie papierów do wielu szkół naraz. Powstają jednak zasadnicze obiekcje. – Dlaczego mielibyśmy przyjmować dzieci, których nawet nie widzieliśmy? Na podstawie punktów? – pyta Krystyna Starczewska, dyrektor I Społecznego Liceum Ogólnokształcącego w Warszawie. Trzy klasy działającego przy tej szkole gimnazjum automatycznie przejdą do liceum, nabór odbędzie się do czterech pozostałych klas. Przy nadmiarze chętnych szkoła przeprowadzi rozmowy kwalifikacyjne.
Choć autorzy reformy stanowczo chcą uniemożliwić szkołom zorganizowanie dodatkowych sprawdzianów, sprawa nie jest jednoznaczna. Z projektu rozporządzenia o zasadach rekrutacji, który jest obecnie konsultowany m.in. z ministerstwami i centralami związkowymi, wynika tyle: szkolne komisje rekrutacyjne ustalą system punktacji ocen i osiągnięć kandydatów w zależności od profilu kształcenia. – Zgodny z prawem i statutem szkoły. Żadna szkoła nie będzie przyjmowała np. tylko blondynek, bo to pogwałciłoby prawa brunetek – mówi dyrektor Edward Janiszewski.