Trzeba mieć około trzydziestki, poczucie humoru, dobrą, pochłaniającą pracę, trochę problemów z utrzymaniem tej samej wagi i tych samych mężczyzn. Trzeba mieć kolekcję poradników oraz diet, komórkę, komputer – takie właśnie rekwizyty typowe dla naszych niepoetyckich czasów. To wszystko ma Bridget Jones – ulubiona bohaterka literacka końca lat 90., znana ze swojego „Dziennika” i jego drugiej części „W pogoni za rozumem”.
Podobno kryzys powieści jako gatunku bierze się stąd, że ludzie stracili czas potrzebny do śledzenia wielkiej fabuły. Ci, którzy wciąż jeszcze jej w książkach poszukują, chętniej sięgają po formy bardziej przyjazne nerwowej lekturze (tj. czytaniu w metrze, samolocie czy w przerwach na lunch). Taką formą są właśnie krótkie zapiski Bridget – idealna lektura miejska. Obie części „Dziennika” są w ogóle wielką pochwałą miasta miast – Londynu, z jego pubami, bankietami, ekscytującym życiem nocnym kwitnącym nawet w supermarketach Tesco.
W tej aglomeracji ludzie wcale nie są od siebie tak daleko, jak by się wydawało. Życie w anonimowym tłumie umilają sobie czekoladowym croissantem w ulubionej kawiarni oraz weekendowymi wyjazdami. Kiedy wszystko zawodzi, mają zawsze swoje telefony i listę przyjaciół, którym można się wypłakać w słuchawkę. Ale prawdziwy koniec świata nigdy się tu nie zdarza, zawsze jest jakaś rada (ze stosownego poradnika) lub przynajmniej małe pocieszenie (w lodówce, w butelce).
Wariant polsko-ziemiański
Judyta, bohaterka powieści Katarzyny Grocholi, rozwódka, o pokolenie starsza od Bridget – zdecydowała się z miasta wynieść. Wybrała więc wariant typowo polski, ziemiański – nowe życie na nowej ziemi, kupionej zresztą za całkiem okazyjną sumę (nie mogę wyjawić za ile, żeby nie zdradzić pewnego sekretu promocyjnego – wydawca zorganizował specjalny konkurs dla czytelników, w którym pyta o cenę podwarszawskiej działki).