Archiwum Polityki

Król na łas kawym chlebie

Żubr to symbol. Prawie jak orzeł. Zawsze było czym pochwalić się przed światem. Kopernik, Chopin i żubry. Wydawnictwa o Polsce pełne są informacji o białowieskim sukcesie, o naszej trosce i wrażliwości. W rzeczywistości życie imperatora puszczy wcale nie wygląda słodko. Sam musi na siebie zarabiać.

Pusta, rozległa polana. Dostojna cisza uśpionej puszczy. Podobno stoją tuż przy brzegu leśnych gęstwin, doskonale wtopione w tło. Czekają. Dopiero kiedy z przeciwnej strony na polanę wtacza się stary traktor z podskakującą na zmarzniętych wybojach przyczepą, zaczynają wychodzić z lasu. Na czele majestatycznie kroczą wielkie kudłate samce, dalej młode ciekawskie byczki, krowy z cielętami i jałówki. Idą powoli, lecz zdecydowanie, pewne swej potęgi. Sapią i pomrukują. Kiedy się rozpędzają, by przeskoczyć przecinający łąkę rów, zaczyna drżeć ziemia. Trzydzieści parę żubrów zbiera się na leśnej polanie, gdzie codziennie rankiem przyjeżdżają ludzie z burakami i kiszonką.

Dla pracowników leśnictwa w Puszczy Boreckiej te wyprawy to zwyczajny początek każdego dnia. Deszcz – nie deszcz, trzeba załadować żarcie, zawieźć do lasu i nakarmić głodną czeredę. Krzysztof Żoch, młody leśniczy, przyjeżdża również swoją służbową terenówką, żeby przyjrzeć się każdemu żubrowi z osobna, upewnić się, czy nie widać czegoś niepokojącego. Ale też po to, żeby po prostu się z nimi spotkać, popatrzeć sobie. Leśniczy opuszcza szybę w samochodzie: – Pieszczoch! No, chodź tutaj, chodź, mały! – Wielki jak stodoła samiec, z osiemset kilo, próbuje wsadzić olbrzymi łeb do samochodu. Leśniczy czochra wypłowiałą czuprynę żubra i przemawia łagodnym głosem. Pieszczoch to jego ulubieniec, zawsze przychodzi się przywitać.

Poprzednik Krzysztofa Żocha, zmarły przed Bożym Narodzeniem stary leśniczy, urzędował tu kilkadziesiąt lat. Kochał tę pracę, bez żubrów nie wyobrażał sobie życia. Przyjeżdżał do lasu, trąbił klaksonem i nawoływał. Zjawiały się natychmiast. Kręciły się wokół niego, jadły z ręki, a jak się który za bardzo rozpychał, dostawał czapką po łbie.

Polityka 15.2001 (2293) z dnia 14.04.2001; Społeczeństwo; s. 96
Reklama