Do niedawna Buenos Aires było rajem dla psychoanalityków. Stolica Argentyny zajmowała pierwsze miejsce na świecie pod względem liczby psychoanalityków oraz ich pacjentów na tysiąc mieszkańców. – My, Argentyńczycy, jesteśmy z natury refleksyjni – mówi znany psycholog prof. Orlando d’Adamo. Nasze poczucie tożsamości opiera się na przekonaniu, że jesteśmy krajem bogatym, krajem nieograniczonych możliwości. Z kolei psychoanalityk starej szkoły pani Mirta Goldstein, która w jednym pokoju trzyma dzieła zebrane Freuda, a w drugim ma tradycyjną kozetkę, zauważa w „Los Angeles Times”, że niedawno, kiedy pacjenci mieli jeszcze pieniądze i do niej przychodzili, zaczęli skarżyć się na utratę poczucia bezpieczeństwa, brak wiary w siebie, strach i niepewność. „To prowadzi do kompleksu niższości i poczucia winy. Upadek ducha i załamania stają się coraz bardziej powszechne” – zauważa dr Goldstein.
Stan ducha
„Jak zatem objaśnić, że Argentyna, która zaledwie kilkadziesiąt lat temu cieszyła się jednym z najwyższych poziomów życia na świecie i wydawało się, że za kilka pokoleń będzie rywalizować ze Szwajcarią lub Szwecją, cofa się ku nędzy, chaosowi, dysfunkcji politycznej i gospodarczej tak dalece, że upodabnia się do niektórych państw afrykańskich?” – pyta Mario Vargas Llosa, jeden z najwybitniejszych współczesnych pisarzy latynoamerykańskich. Przecież wydawałoby się – pisze Llosa – że Argentyna ma wszystko – od ropy naftowej, kopalin i zasobów morskich, po wielkie obszary żyznej ziemi, która wystarczyłaby, żeby być spichlerzem świata.
Jak na ogromny obszar, ludność Argentyny jest niewielka i kulturowo jednorodna – kontynuuje Vargas Llosa. Dawniej argentyńska oświata budziła uzasadnioną zazdrość całej Ameryki Łacińskiej, ponieważ należała do najlepszych na całym Zachodzie.