Opowieść o rewolucji pióra Artura Domosławskiego niesie uniwersalne przesłanie – przywraca nadzieję, że nie wszystko stracone, że inny świat jest nie tylko pożądany, ale i możliwy.
Prokuratura federalna w Buenos Aires wszczęła postępowanie wobec przywódców latynoamerykańskiego oddziału Opus Dei. W latach 1983–2015 mieli zmusić 44 kobiety do pracy i stosować wobec nich przemoc.
Szanse na choć częściową demokratyzację Wenezueli spadły już praktycznie do zera, a wielka polityka staje się na kontynencie grą absurdów. Jej najnowszą odsłoną są nakazy aresztowania prezydentów wystawione przez Wenezuelę i Argentynę.
Przyszedłem nie po to, aby poprowadzić owce, ale po to, aby obudzić lwy – tak definiuje swoją misję Javier Milei, prezydent Argentyny, dziś najbardziej ekscentryczna głowa państwa na świecie.
Zmarły pół wieku temu Juan Domingo Perón stworzył najtrwalszy w Argentynie i na całym kontynencie masowy ruch polityczny. Polityka jest w nim tak samo ważna jak szczególnego rodzaju mistyka.
Wielu tych, którzy na Javiera Mileia głosowali, uważa, że należy dać mu szansę (powiedziało mi to kilkoro samozatrudnionych). Niektórzy żałują, że na niego oddali głós – obawiają się, że nie przetrwają terapii szokowej. Taksówkarz Gustavo, który wcześniej był drukarzem, wieszczy rozlew krwi.
Po ośmiu tygodniach od objęcia władzy Javier Milei tłumaczy obywatelom, że najpierw musi być w kraju gorzej, żeby potem było lepiej.
Argentyńczycy chcieli zmiany – jakiejkolwiek. I mają ją.
Neoliberał o skrajnie prawicowych, często wzajemnie sprzecznych poglądach społecznych pokonał w niedzielnej drugiej rundzie wyborów odchodzącego ministra finansów Sergio Massę. Jego prezydentura zapowiada się na totalną rewolucję w zarządzaniu państwem.
Mimo negatywnych trendów sondażowych i dopiero trzeciego miejsca w prawyborach pierwszą turę wyborów prezydenckich w Argentynie wygrał odchodzący minister finansów Sergio Massa. Ale radykał Javier Milei też wciąż się liczy.