– Potrzebujemy niezwłocznie 500 absolwentów – mówi Lydia Lauscher, rzecznik BND (Bundesnachrichtendienst), Federalnej Służby Wywiadowczej. Lauscher jest jedną z niewielu agentek, która może używać swojego prawdziwego nazwiska, kiedy rozmawia z dziennikarzami, i jako jedyna z 5900 niemieckich szpiegów mówi z nieznacznym akcentem bawarskim. BND ma siedzibę w Pullach, przyzwoitym przedmieściu Monachium, i jest jednym z największych bawarskich pracodawców. Wśród ofert w gazetach (i w Internecie) można przeczytać: „Młodzi, wysoko motywowani absolwenci uniwersytetów potrzebni do interesującej pracy”. Propozycje zatrudnienia są także przypięte na uniwersyteckich tablicach ogłoszeń.
Splendor i kasa
Atak 11 września zmienił postawy Niemców. Nagle szpiegowanie dla swojej ojczyzny stało się szlachetne i patriotyczne. I raptownie BND ma pieniądze na zatrudnienie młodych, utalentowanych ludzi. Po 11 września rząd przydzielił 3 mld marek na potrzeby wojska i policji. 50 mln marek poszło do BND – dosyć, aby rozpocząć kampanię rekrutacyjną. Podobne tendencje obserwuje się na całym Zachodzie. Młodzi amerykańscy absolwenci stoją w kolejce po pracę w CIA; emerytowani arabiści powracają do Agencji. Bardzo poszukiwani są specjaliści od komputerów. – Średnia wieku pracownika BND wynosi około 45 lat – mówi Eberhard Krügete (prawdziwe nazwisko?), który kieruje departamentem personalnym BND. – To jest fatalne dla naszego departamentu technicznego. Potrzebujemy młodych geniuszy komputerowych. Rynek czarodziejów komputerowych co prawda istnieje, ale prywatne przedsiębiorstwa płacą 10 lub 20 razy więcej niż BND.
Centrum wywiadu elektronicznego w Anglii, GCHQ (Government Communications Headquarters), rywalizuje z firmami prywatnymi; strona internetowa GCHQ zawiera pięć elektronicznie zakodowanych informacji.