Dłużnik depresant
Marek – 28 lat, informatyk, 200 tys. zł kredytu na mieszkanie, 30 lat spłacania. Nawet nie przyszło mu do głowy, aby odłożyć słuchawkę, gdy pierwszy raz zatelefonowała do niego warszawska firma windykacyjna. Opowiedział poborcy długów rzewną historię utraty pracy i związanego z tym odejścia dziewczyny – wzbudził zrozumienie. Próbował tej taktyki jeszcze kilka razy nie ze sprytu, ale z powodu depresji, która go ogarnęła. Skończyło się dobrze – Marek dogadał się z bankiem, będzie spłacał mniejsze raty przez 30 lat, a nie – jak to było ustalone na początku – przez 20. Ale został mu syndrom złego dłużnika.
– Czułem wstyd, bo uważam się za uczciwego człowieka – opowiada. – Na początku trudno mi było uwierzyć, że ktoś do mnie dzwoni upomnieć się o pieniądze. Jak to, więc ja też jestem przekręciarzem? Rodzicom nic nie powiedziałem.
Marek może służyć za modelowego reprezentanta tych, którzy mają 30 lat i plan na następne 30: spłacać dług.
Zapożyczył się na mieszkanie, bo miał dość wynajmowania. W wynajmowanym nic nie można zmienić bez zgody właściciela. Co miesiąc zanosi się właścicielowi pieniądze, za które można kupić dobry telewizor. Wreszcie przychodzi wiek, kiedy człowiek czuje potrzebę bycia na swoim. Na początku – mimo kredytu na karku – zawsze jest euforia. W miarę upływu czasu dłużnik uświadamia sobie, że podpisał cyrograf. Budzi się w nocy. Nadmiernie oszczędza. Albo nadmiernie wydaje – w zależności od samopoczucia. Kiedy zaczyna brakować pieniędzy na spłatę rat, pożycza. Najpierw zadłuża kartę kredytową. Potem prosi o pomoc znajomych. Wreszcie czuje, że dłużej nie podoła. Idzie do banku albo czeka na telefon windykatora. Mimo uczciwości, gdzieś w głowie kiełkuje myśl: A nuż wypadłem z bankowego systemu?