W pewnym sensie to, co się stało, oczywiście nie na taką skalę, można było przewidzieć. Stany Zjednoczone mają najlepiej rozwinięty wywiad, który niestety się zagapił. Próby terroru były od trzydziestu lat i teraz jedna z nich się udała. Amerykanie i Europejczycy różnią się mentalnie. Europa wie, że każdy konflikt może doprowadzić do straszliwych konsekwencji, pamiętają koszmar wojny na swoim terytorium. Warszawa pięćdziesiąt lat temu wyglądała znacznie gorzej niż Nowy Jork teraz. Amerykanie żyli dotąd na swoim kontynencie jak na innej, własnej planecie. Od 1812 r., czyli spalenia przez Brytyjczyków Białego Domu, na ich terytorium nie doszło do groźniejszego ataku. Myślenie Amerykanów było więc zaściankowe. Żyli spokojnie za oceanem, sądząc, że to co dzieje się na świecie, ich nie dotyczy. Politycy wiedzieli, że mogą spokojnie zbombardować Belgrad i zniszczyć budynki Serbów, a ich naród nie będzie musiał płacić za tę agresję żadnej ceny, choćby emocjonalnej. W Zatoce Perskiej zginęła jedynie garstka Amerykanów przy ponad 100 tys. ofiar po drugiej stronie. To dawało poczucie bezpieczeństwa i pewność siebie. Byłem niedawno w USA i sam zauważyłem, że poziom ostrożności wobec kabiny pilotów był zerowy. Mój syn poprosił o kanapkę, stewardesa przyniosła ją właśnie wprost z kabiny pilotów. Jak w domowej kuchni. Terroryści mieli więc ułatwione zadanie.
Terroryzm jest instrumentem ludzi słabych, którzy nie mają innych środków walki. Terroryści, którzy zaatakowali USA, mieli dwa cele: zareklamować swoją sprawę i sprowokować Stany Zjednoczone do ataku. Jeśli prezydent George Bush zaatakuje jakikolwiek kraj, wpadnie w pułapkę. Wywoła efekt, na którym terrorystom zależy. Na ekranach telewizorów pojawią się muzułmanie w roli ofiar.