Archiwum Polityki

Jutro będzie lepiej

Maklerzy i finansiści, którzy śpiewali „God bless America” podczas uroczystego otwarcia giełdy na Wall Street po kilkudniowej przerwie, mieli szczere łzy wzruszenia w oczach. Wierzyli, że „prawdziwy Amerykanin nie sprzedaje teraz akcji”, jak głosiły patriotyczne hasła, żeby uchronić giełdę przed spadkiem, a w każdym razie przed paniką. Ale jednym załzawionym okiem zerkali na swoje monitory i na tabelę cen, czy aby inni się nie pokwapią ze sprzedażą, a oni zostaną z bezwartościowymi akcjami w ręku.

Trudno walczyć z własną naturą. Sens pracy tych ludzi polega na konkurencji, na grze. Poprzez jej skomplikowane reguły dokonuje się przepływ kapitałów tam, gdzie prędzej się pomnożą. Prawdziwy Amerykanin nie sprzedaje akcji – chyba że grozi mu strata.

Poniedziałek 10 września był zupełnie wystarczająco marnym dniem dla amerykańskiego biznesu, żeby jeszcze potrzebny był atak terrorystów nazajutrz. Znikły już ślady po wywieszonych na co drugim sklepie kartkach „help wanted”, potrzebny człowiek do pracy. Zamiast nich pojawiły się kartki poszukujących pracy przylepiane jak u nas na przystankach. Pisali je i rozklejali ci, których zwolniono, bo kurczył się rynek i mimo parokrotnej obniżki stóp procentowych przez Bank Rezerw Federalnych, czyli prób sztucznego ożywienia koniunktury, nie mogli znaleźć zatrudnienia.

Kiedy Ameryka kicha, inni dostają grypy. Japonia, która od dwóch lat nie może wygrzebać się ze stagnacji, mniejsze, ale prężne gospodarki azjatyckie, Unia Europejska – właściwie cały świat patrzy z niepokojem, kiedy konsumenci amerykańscy zaczną więcej kupować, kiedy eksport do USA się ożywi. Grypa jest zaraźliwa nawet pośrednio: Polska tylko 4 proc. swojego eksportu kieruje na rynek amerykański, ale 75 proc. do Unii Europejskiej, której koniunktura zależy w dużym stopniu od USA. Nic dziwnego, że kiedy po ośmiu latach nieprzerwanego wzrostu krzywa znacząca bieg amerykańskiej gospodarki zaczęła opadać, równolegle do niej poszły w dół krzywe innych krajów, w tym i naszego.

Tak więc atak terrorystów zupełnie nie był potrzebny, żeby wpędzić gospodarkę amerykańską, a w ślad za nią światową w stagnację. Niektórzy przebąkiwali nawet o recesji, cofaniu się, bo po latach dobrobytu konsumentów opuszcza optymizm, o pracę trudno, wstrzymują się z zakupami, wyjazdami, przeprowadzkami.

Polityka 39.2001 (2317) z dnia 29.09.2001; Świat; s. 18
Reklama