Archiwum Polityki

Ukraina: „Pan Brzeżan w cudnej mieszkał okolicy...”

Zjeździłem tę krainę wzdłuż i wszerz. Zadurzyłem się w niej (dosłownie, Ukraina jest naprawdę rodzaju żeńskiego!) po uszy, chociaż nie od pierwszego wejrzenia.
JR/Polityka

Jestem przewodnikiem bezinteresownym. Ku Kresom, ku Ukrainie nie pchnęły mnie rodzinne sentymenty; moi przodkowie pochodzą z Galicji, ale tej krakowskiej, nie lwowskiej. Nie mam za czym tęsknić, do kogo wracać, co wskrzeszać.

Do pierwszej podróży namówiły mnie żona z córką. Nie bez oporów. Pierwsze wrażenia potwierdzały mój sceptycyzm. W obskurnych zabudowaniach granicznych, których poziom sanitarny urągał cywilizowanym standardom, utknęliśmy na dwie jałowe godziny. Ruszamy wreszcie i oto niebawem tablica z napisem Lwów. W co ty nas wrobiłaś? – spoglądam krzywo na żonę. – To ma być ten piękny Lwów? Jechaliśmy bowiem wzdłuż niekończących się brudnych blokowisk, przy których mrowiskowce z epoki Gomułki pyszniłyby się niczym apartamentowce. Raptem – jakby ktoś nożem ciachnął – w okamgnieniu przenieśliśmy się do innego, baśniowego świata. I teraz otaczało nas już urocze, stare miasto, przy którym bledną Florencje, Moguncje i Walencje, Edynburgi, Bruksele i Genewy.

Mam cię, Czytelniku, oprowadzić po Ukrainie

w przeciągu siedmiu dni. I – bagatela! – ma to być trasa autorska, z dala od banalnych turystycznych szlaków, jakie przemierza typowa wycieczka. Znajdźmy kompromis. Jako doradca niechaj nam posłuży historyk Waldemar Ławecki z firmy Bezkresy, niezrównany organizator podróży odkrywczych i niekonwencjonalnych. Tak czy owak, Lwowa pominąć się nie da. I nie powinno. To jedno z najpiękniejszych miast Europy. Sercem każdego z nich jest starówka. Ta warszawska, to, z całym szacunkiem, parę odrestaurowanych ulic na krzyż. Tę gdańską przemierzysz w kilkadziesiąt minut. Krakowską – w godzinę z okładem. Nawet Wilno to urocza, ale miniaturka. Tymczasem Lwów cały jest wielką starówką, którą możesz wędrować od świtu do zmierzchu.

Polityka 30.2007 (2614) z dnia 28.07.2007; Półprzewodnik Polityki; s. 94
Reklama