Największą karierę w kawalarstwie III RP zrobiły głupie blondynki, na temat których do dziś powstają nowe dowcipy, czasami nawet śmieszne, lecz mało oryginalne. Są to bowiem najczęściej kalki dawnych kawałów o milicjantach, które z kolei korzystały z fabularnej struktury tzw. polish jokes, czyli amerykańskich dowcipów o kretyńskich Polakach.
Jak pokazuje historia najnowsza, rodacy śmiali się najchętniej wtedy, gdy śmiać się nie było wolno. Dzisiaj, kiedy nie ma jakichkolwiek przeszkód, poczucie humoru wyraźnie zawodzi. Starsi mieszkańcy RP być może jeszcze pamiętają odległe czasy, gdy w pewnym towarzystwie mówiło się Mrożkiem, Gombrowiczem czy kabaretem Pod Egidą, tak jak współcześnie mówi się Dańcem czy Kiepskimi. Tu zaszła istotna zmiana.
Kabaret polityczny
Kiedy w 1996 r. OBOP spytał swych respondentów, jakie grupy zawodowe najbardziej nadają się do krytycznych żartów, ci odpowiedzieli, że zdecydowanie na pierwszym miejscu stawiają polityków. Niestety, słynne w PRL kawały polityczne to forma w stanie zaniku. Parę lat temu ogłosiliśmy konkurs dla czytelników na dowcip o tematyce politycznej, lecz szybko zaniechaliśmy pomysłu, gdyż plon nie wzbudzał zachwytów. Jedno z wydawnictw chciało swego czasu wydać „Dowcipy o Kwachu”, lecz nie mogło zebrać odpowiedniej liczby kawałów, mimo że obiecywało dawcom pokaźne nagrody. Ten rodzaj humoru pokazuje się regularnie tylko w pismach mających wyraźne cele polityczne: i tak gazety prawicowe piszą niezmiennie o „różowych hienach”, natomiast „Nie” wyśmiewa polityków prawicowych oraz polski kler, czasem tylko lekko pieszcząc za bardzo liberalnych ludzi lewicy. Umarł dowcip bezinteresowny.
Nasi politycy potrafią jednak ośmieszać się sami. Jeżeli potraktowalibyśmy ich roboczo jako ludzi robiących w satyrze, to, idąc dalej, można by dokonać podziału według emploi.