Podobnie dramatyczny mecz reprezentacja Polski rozegrała 19 lat temu, kiedy to na Mundialu w Hiszpanii w spotkaniu o trzecie miejsce pokonała Francję także 3:2. Można zatem mówić o narodzinach nowej, znakomicie rozumiejącej się drużyny, bo takiego meczu jak ten w Oslo prowadzona przez trenera Jerzego Engela reprezentacja dotąd nie rozegrała!
Głównym bohaterem był Emmanuel Olisadebe. Przybył do Oslo poprzedzony famą groźnego napastnika. Prasa norweska rozpisywała się o nim jako niezwykłym „złodzieju bramek”. Trener Nils Johan Semb ustawił całą obronę pod kątem pilnowania Olisadebe i zawsze czuwało nad nim co najmniej dwóch aniołów stróżów. A jednak „Oli” zmylił ich, uśpił w ciągu dwudziestu początkowych minut, potykał się niby bezradnie, by nagle zerwać do lotu i strzelić z kontry te dwie bramki, które dały korzystne prowadzenie i zaważyły na wyniku. Olisadebe pokonał wyżej od niego notowanego w transferach, również czarnoskórego, asa reprezentacji Norwegii Johna Carewa, którego rodzice wyemigrowali z Gambii. Olisadebe wart jest w transferowym rankingu 3 mln dol. i gra w greckim Panathinaikosie. Hiszpańska Valencia kupiła natomiast Carewa za 17,5 mln dol.! Ale to nie norweski, lecz nasz czarny reprezentant okazał się lepszy.
Skoro już o rynkowych cenach piłkarzy mowa, to w reprezentacji Norwegii, która wyszła na boisko, wystąpiło aż siedmiu piłkarzy grających w angielskiej, duńskiej i holenderskiej lidze, a łączna wartość ich nóg, jak to obliczono, wyniosła 64 mln dol. W polskim zespole było tylko dwóch piłkarzy grających w naszej ekstraklasie, pozostali na co dzień występują głównie na niemieckich boiskach, a łączna wartość naszych zawodników jest trzykrotnie mniejsza, bo sięga tylko 20 mln.
Nasza reprezentacja w drodze do finałów mistrzostw świata, które za rok odbędą się w Japonii i Korei Płd.