To prawda, że wysokie stopy procentowe zniechęcają do zaciągania kredytów – szczególnie długoterminowych – na realizację inwestycji, które zwrócą się dopiero po latach. Ale wysokie stopy procentowe nie są fanaberią RPP, tylko skutkiem niskiej skłonności Polaków do oszczędzania oraz niezrównoważenia wydatków i dochodów budżetu. Nierównowaga zmusza państwo do zaciągania długów. Jeżeli mogę swoje oszczędności ulokować w bezpiecznych obligacjach państwowych na 20 proc., to (uwzględniwszy większe ryzyko) pożyczając przedsiębiorcy zażądam 25 proc. Tak rozumują – i słusznie – zarówno indywidualni obywatele jak i banki oraz zagraniczni inwestorzy.
„Prywatyzacja i wysokie stopy procentowe napędzają do Polski masę walut obcych. W rezultacie złotówka drożeje i podcina opłacalność eksportu”. Prawda. Co na to proponuje ekonomista? Zrównoważenie wydatków i dochodów budżetu oraz przeznaczenie dochodów dewizowych od zagranicznych inwestorów na spłatę zadłużenia, a nie na finansowanie bieżących wydatków budżetu. A co proponuje lewicowy ekonomista? Ustanowienie podatku importowego. Mile to zabrzmi w uszach rolników, większości przedsiębiorców i ich pracowników. Ale jakie będą tego skutki: wojna celna, utrudnienie integracji z Unią Europejską, wzrost inflacji w wyniku wzrostu cen, izolacja od świata i od jego technologii. Moim zdaniem natomiast państwo powinno zaostrzyć kontrolę celną, żeby zmniejszyć przemyt, a zwiększyć dochody, zwalczać ukryte subsydiowanie kierowanego do nas eksportu, domagać się na zasadzie wzajemności znoszenia utrudnień w dostępie do innych rynków, czyli iść w całkiem przeciwnym kierunku – otwarcia na świat.
Kolejna propozycja to „zmniejszenie obciążeń podatkowych ludzi o niskich dochodach i powiększenie obciążeń wysokich dochodów”.