W 1989 r. reżyserzy teatralni z ulgą zrzucili płaszcz Konrada, sprawy bieżące zostawiając wybranym w demokratycznych wyborach władzom, a ich komentowanie wolnym mediom. Umarł teatr polityczny. Dziś, piętnaście lat później, wraca w odświeżonej postaci.
Teatr polityczny oznacza dziś przede wszystkim teatr społecznie zaangażowany. Wrażliwy na problemy wykluczonych i bezrobotnych. Stawiający pytania o znaczenie patriotyzmu w erze globalizmu, o siłę narodowych mitów, stosunek do historii.
– Opowiadamy raczej o tym, co szare i biedne niż salonowe – tłumaczy dyrektor Teatru w Legnicy Jacek Głomb. Był jednym z pierwszych reżyserów, którzy po okresie metafizycznym wprowadzili na sceny problematykę społeczną. – Sięgnąłem po tematy leżące na ulicy, nie bojąc się, jak inni koledzy, że się pobrudzę. Zapoczątkowana słynną „Balladą o Zakaczawiu” trylogia legnicka oddawała głos mieszkańcom miasta. Ich własne historie złożyły się na opowieść o korzeniach, o tożsamości, o poszukiwaniu przeszłości i przyszłości Ziem Odzyskanych. Robimy teatr o nadziei – powtarza Głomb. Śladem Legnicy idą dziś szefowie teatrów w Wałbrzychu i Nowej Hucie.
Teatr polityczny o wrażliwości lewicowej
robi od pięciu lat w gdańskim Teatrze Wybrzeże jego dyrektor Maciej Nowak. Powołał do życia projekt Szybki Teatr Miejski, w ramach którego powstały oparte na wywiadach i dokumentach, grane w prywatnych mieszkaniach, spektakle-reportaże: o żonach polskich żołnierzy stacjonujących w Iraku („Padnij”), o podziemiu aborcyjnym („Przebitka”) i o polskich neonazistach („Nasi”). Wydarzeniem był „Pamiętnik z dekady bezdomności” oparty na wspomnieniach Anny Łojewskiej. Wystawiany w miejskiej noclegowni z udziałem bezdomnych oskarżał system opieki społecznej, który zamiast pomagać w wychodzeniu z bezdomności, uzależnia od pomocy.