Archiwum Polityki

Wirus grupy

Okazuje się, że w ceniącym indywidualność kapitalizmie kolektywne uprawianie sztuki ma się całkiem dobrze. Ba, przeżywa renesans. Przykład: dwuosobowa kobieca grupa artystyczna o intrygującej nazwie Sędzia Główny.

W ostatnim dziesięcioleciu najgłośniej było o powstałej w 1996 r. w Krakowie słynnej Grupie Ładnie. Stworzyli ją trzej studenci ASP – Rafał Bujnowski, Marcin Maciejowski i Wilhelm Sasnal oraz nieco starszy od nich – Marek Firek. Zaczęło się niezobowiązująco. „To było przedsięwzięcie towarzyskie – spotkania, piwo, koleżanki, te klimaty. Robiliśmy wspólne akcje, na przykład w klubach malowaliśmy dekoracje” – wspominał po latach Marcin Maciejowski. Dostrzeżeni przez ważne galerie (Zderzak, Raster) szybko stali się znani. I choć formacja rozpadła się około 2001 r., to jej członkowie robią dziś fantastyczne kariery indywidualne nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Artystyczna wspólnota okazała się więc nieplanowaną, ale doskonałą trampoliną do kariery.

Jednoczenie się artystów pod wspólnym szyldem

jest oczywiście patentem dość starym, a od czasu impresjonistów także bardzo popularnym. Na początku XX w., w czasach rywalizacji przeróżnych awangardowych -izmów, łączenie się w grupy stało się wręcz standardem; tylko tak można było manifestować własną twórczą niezależność, wspólnie wystawiać, publikować chmurne programy, walczyć z konserwą. Dziś trudno sobie wyobrazić, jak wyglądałaby choćby historia polskiej sztuki bez takich zjawisk, jak a. r., Komitet Paryski czy Bunt, a po wojnie – bez Grupy Krakowskiej. O ileż uboższe byłoby nasze malarstwo lat 70. bez Wprost, a lat 80. bez Gruppy i Luxusu. Wszędzie i zawsze scenariusz był podobny: wspólna wizja sztuki, ale praca na własny rachunek. Zbiorowe wystawy, ale odrębnie sygnowane dzieła. Jeden solidarny front w kontaktach ze światem, ale bez rezygnowania z własnej indywidualności.

Polityka 22.2006 (2556) z dnia 03.06.2006; Kultura; s. 86
Reklama