Archiwum Polityki

Miał być drugim Słowackim

Jan Lechoń, którego 50 rocznicę śmierci właśnie obchodzimy, reprezentował polskość pozbawioną kompleksów i dlatego niedzisiejszą.

W historii polskiej literatury zapisał się najtrwalej jednym wersem z wiersza „Herostrates”, napisanego w młodości i recytowanego w kabarecie Pod Pikadorem: „A wiosną – niechaj wiosnę, nie Polskę zobaczę”. To bunt przeciw romantycznej tradycji, która przesłaniała Polakom rzeczywistość. Rok 1918, odzyskanie niepodległości, zostało powitane wiosennym okrzykiem i gestem odrzucenia przeszłości.

Lechoń jednakże nigdy od tradycji romantycznej się nie uwolnił

i nawet nie miał takiego zamiaru. Jego poetycki świat utkany jest z odwołań i nawet gdy w wiele lat później zajął się pisaniem powieści, to nosiła ona tytuł „Bal u senatora”. Od lat 30., pracując w ambasadzie polskiej w Paryżu, obracał się bardzo dużo wśród cudzoziemców i zrobił nawet błyskotliwą karierę towarzyską na salonach, ale pokusa tworzenia dla międzynarodowej publiczności była mu obca.

Przed pięćdziesięciu laty zakończył życie skokiem z okna nowojorskiego hotelu. Zdarza się tak, że dramatyczne koleje życia, a zwłaszcza okoliczności śmierci, po latach okazują się składnikiem legendy i zapewniają przetrwanie pamięci o twórcy. Ale w biografii Lechonia jest za dużo zagadek i trudno o niej dobrze opowiedzieć.

Leszek Serafinowicz był urodzonym w Warszawie potomkiem drobnoszlacheckiego rodu. Jeszcze w szkole średniej wydał dwa tomiki podpisane nazwiskiem Lechoń, a jego młodzieńczy dramat wystawiono w Łazienkach. Matka bezwarunkowo wierzyła w talent syna. „Przez całe życie chciała tylko jednego – abym był »drugim Słowackim«” – napisał w 1950 r. w „Dzienniku”. Felietony, artykuły, kariera dyplomatyczna – wydawały jej się tylko marnotrawstwem.

Polityka 23.2006 (2557) z dnia 10.06.2006; Kultura; s. 82
Reklama