Na rosyjskiej i radzieckiej Ukrainie historia wojen kozackich służyła obowiązującej wykładni dziejów, zgodnie z którą powstanie Chmielnickiego było naturalnym etapem na drodze do zjednoczenia narodu ukraińskiego z rosyjskim. W niepodległym już państwie ocena przeszłości podlega znacznym przewartościowaniom, o czym świadczy między innymi szereg publikacji w kijowskiej prasie.
W 1648 r. Rzeczpospolita przeżyła kataklizm o niewyobrażalnej skali. Niezwyciężona do tej pory przez potężnych sąsiadów, porażona została potężną eksplozją od wewnątrz. Z małoznaczącego, wydawało się, buntu powstanie szybko przekształciło się w prawdziwą rewoltę, porywając za sobą masy chłopskie, zachęcone kolejnymi zwycięstwami Kozaków do rozprawy ze swymi panami – szlachtą i Żydami. Zaskoczenie było totalne. Zwłaszcza na tle powszechnego mitu o Ukrainie jako ziemi mlekiem i miodem płynącej. Kresowi magnaci prowadzili intensywną i ekspansywną eksploatację gospodarczą swych latyfundiów. A poskromieni w poprzednich buntach Kozacy? „Lachy wepchnęli nas do mieszka, ale nie zawiązali” – takie krążyło między nimi powiedzenie, jak pisze Natalia Jakowenko w wydanej w ubiegłym roku w Lublinie „Historii Ukrainy do końca XVIII wieku”.
Kolejne niesłychane klęski wojsk polskich pod Żółtymi Wodami, Korsuniem i Piławcami spowodowały, że w ciągu kilku miesięcy niemal połowa terytorium państwa znalazła się pod kontrolą powstańców. Nastrój trwogi potęgowało bezkrólewie po śmierci Władysława IV. Podważona potęga Rzeczypospolitej zdołała co prawda pod Zbarażem i Zborowem wybronić się (czy raczej: wykupić) przed pogorszeniem status quo, zmuszona była jednak do zawarcia upokarzającego układu z Bohdanem Chmielnickim. Musiała ustąpić ze swych suwerennych praw na większości terytorium Ukrainy na rzecz, lekceważonych jeszcze do niedawna, buntowników.