Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Władza się przeprowadza

Z osiedla dla najważniejszych osób w państwie – na warszawskiej Sadybie –wyprowadza się stara władza i kwateruje nowa. Do tej pory był z tym kłopot. Politycy, którzy na początku kadencji zwykle deklarowali, że mieszkania wybudowane za pieniądze podatników zajmować będą tylko przez czas pełnienia funkcji, potem szybko służbowe lokum przekształcali w prywatne. Inaczej zachowali się członkowie rządu Jerzego Buzka: pod tym względem dotrzymali słowa.

Część poprzedniej ekipy władzy już opuściła bloki przy ul. Grzesiuka. Ostatni zgaszą światło, zanim w sąsiednich domach zapalą świeczki na choinkach ich poprzednicy z minionych rozdań, którzy wykupili prawie nowe lokale za 20 proc. ich rynkowej wartości albo zdołali zawrzeć umowę najmu na czas nieokreślony, czyli na zawsze.

Kaczyński, Widzyk, Płoskonka, Musiał – pracownik gospodarstwa pomocniczego, które administruje osiedlem, recytuje listę osób, które już oddały klucze. – Opala, Knysok, Steinhoff wyprowadzą się do końca grudnia, Sellin posiedzi jeszcze kilka lat, do końca kadencji w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji.

Mieszkania w ładnym dwupiętrowym domu są bliźniaczo podobne, jakby powstały przez kalkę. Idziesz do wicepremiera Komołowskiego, a czujesz się jak u Steinhoffa. Takie same meble, identyczny wytarty żółty dywan na podłodze. Tylko w tym kącie salonu, w którym wicepremier Longin Komołowski postawił prywatny sprzęt grający, u wicepremiera Janusza Steinhoffa stoi szafa z pamiątkami ze służbowych podróży. Większość już pojechała do domu w Gliwicach, zostały jeszcze ordery – Leopolda od króla Belgii oraz ten od prezydenta Chile za wysiłki na rzecz zbliżenia gospodarczego. – To moje jedyne ordery – wyjaśnia Janusz Steinhoff. – Mieszkam tak, jak wyposażyła mnie władza, czyli gospodarstwo pomocnicze. Żona nigdy nie chciała się tu sprowadzić, ma swoją pracę, jest dyrektorem szkoły.

Pewien wysiłek w udomowienie lokalu włożyła żona pana Longina, dekorując mieszkanie doniczkami kwiatów. – Najpierw przez telefon sprawdzała, czy podlewam, potem machnęła ręką i kupiła sztuczne słoneczniki. Nie lubiła tu przyjeżdżać – tłumaczy. – Co miałaby tu robić, skoro ja potrafiłem wrócić z pracy o drugiej w nocy?

Polityka 51.2001 (2329) z dnia 22.12.2001; kraj; s. 30
Reklama