Pieniądz jest nie tylko miarą wartości towarów, ale bywa również miarą poczucia wartości poszczególnych ludzi i całych społeczeństw. Dla Niemców marka była przez lata częścią – i to znaczącą – jeśli nie zachodnioniemieckiej duszy, to na pewno dumy. Na tyle, że Jürgen Habermas po upadku muru berlińskiego głośno przestrzegał przed wybuchem „nacjonalizmu marki niemieckiej”. Przestrogi filozofa były przesadzone. Po zapowiedzi w 1991 r. likwidacji w EWG, czy raczej już Unii Europejskiej, walut narodowych Niemcy utyskiwali, że euro będzie słabsze niż ich ukochana marka, ale nie skrzyknęli się w pospolite ruszenia w obronie narodowej waluty.
W ciągu swego burzliwego życia marka dokonała niemało. Odbudowała Niemcy i niemieckie samopoczucie, ale też przyczyniła się do wybuchu zimnej wojny i podziału Niemiec. Poniekąd stała się współwinna budowie muru berlińskiego, bo do jej wolności uciekły trzy miliony NRD-owców – ale potem wydatnie ten mur dziurawiła. Przedłużyła istnienie NRD o parę lat, gdy legalnie i nielegalnie płynęła do enerdowskich kas – ale też zjednoczyła Niemcy. I w ostateczności – za głupie 20 mld marek – wykomplementowała Rosjan z Europy Środkowej. Obalała w Republice Federalnej ministrów i kanclerzy – ale także ich skutecznie wspierała. I – czego nie należy zapominać – do niedawna była jedną z ważniejszych części składowych finansowego spoiwa łączącego Unię Europejską, jako że Niemcy – tzw. płatnik netto do unijnej kasy – finansują dużą część budżetu UE.
Solidna D-marka pomagała Republice Federalnej budować mosty porozumienia z sąsiadami, ale także kilka razy nieźle popsuła atmosferę międzynarodową, gdy przyciskała ościenne waluty.