Kraje Unii Europejskiej dostarczają blisko 200 mln hektolitrów rocznie. To dwie trzecie światowej produkcji trunku. Co więcej, w kilometrach piwnic zalegają dziesiątki milionów hektolitrów starszych roczników. Wszystko to znacznie przekracza możliwości konsumpcyjne i eksportowe.
Doraźnym rozwiązaniem jest przeróbka wina na spirytus przemysłowy i bioetanol służący do produkcji biopaliwa. Komisja Europejska pod naciskiem winiarskich krajów wydaje czasem zgodę na taką operację. Niedawno dostały ją Francja i Włochy. Spirytus przemysłowy produkowany z wina pachnie ekonomicznym absurdem, ale co robić. Paradoks jest tym głębszy, że jedną z przyczyn nadprodukcji są dopłaty do wytwarzania wina. Dlatego Rada Europy chce podjąć ostre działania. Ostatnio powzięła decyzję o konieczności zlikwidowania 400 tys. hektarów (11 proc.) upraw winorośli w krajach Unii. W ten radykalny sposób będzie ratować jakość i konkurencyjność europejskich win. Ale nie wszystkich w ten sposób uszczęśliwi.
Szykuje się wojna o wino. Największe w świecie potęgi winiarskie (Francja, Włochy i Hiszpania) z miejsca ostro zaprotestowały. Wtórują im Portugalia i Grecja, które już zapowiadają, że nie zmniejszą choćby o jeden hektolitr produkcji swoich niepowtarzalnych win typu oleistej retziny czy zielonkawego verde, a Węgrzy nie ustąpią choćby butelki tokaju. Do dziś przecież pamiętają decyzję cesarza rzymskiego Dioklecjana, który w IV w. kazał wyciąć w Panonii wszystkie winne krzewy, aby wina z tej prowincji nie konkurowały z włoskimi. Czasy, powiadają, niby inne, ale metody te same.
Glebę pod uprawę winorośli od stuleci wyrywa się z trudem z południowych zboczy skalistych wzgórz, krzew winny zaczyna owocować przeciętnie po 5 latach, pielęgnacja winorośli wymaga ogromu pracy. A teraz w ośmiu krajach należałoby wyciąć aż 400 tys.