Bywa gorąco. W Radomiu pracownicy zakładu, w którym komornik zajął konta, w odwecie obrzucili kamieniami jego kancelarię. W Słupsku za namową prezesa robotnicy nie chcieli wypuścić tira z zasekwestrowanymi płytami meblowymi. Znany ze zdecydowania tamtejszy komornik któregoś dnia stwierdził, że błotnik jego samochodu jest przestrzelony w okolicach baku. Nie wie, w jakich okolicznościach to się stało. Na tym tle jeden z komorników gdyńskich może niemal z rozrzewnieniem wspominać dłużniczkę, która w latach osiemdziesiątych wyzwała go od... Leonciów, bo uważała, że nie ma większego brutala aniżeli gnębiciel masowo oglądanej w telewizji niewolnicy Isaury.
– W tym zawodzie nie można mieć misji – mówi otwarcie Edward Ochędzan, komornik ze Słupska. – To uciążliwa, coraz bardziej niebezpieczna praca, nie dająca satysfakcji. Jeśli zaspokoi się wierzyciela, to często skrzywdzi się dłużnika.
Komornik postrzegany jako skuteczny przez wierzycieli z reguły u dłużników (a często także osób postronnych) ma opinię bezwzględnego, pozbawionego skrupułów, wrażliwości i sumienia. Prawo obliguje go, aby prowadził egzekucję w sposób dla dłużnika jak najmniej uciążliwy. Dla dłużnika na ogół każdy sposób jest uciążliwy. – Pożyczyłem cudze pieniądze, a oddawać muszę własne – tłumaczył komornikowi z Gdyni jeden z delikwentów. Ot, cała logika długu. Komornik, który szuka złotego środka, nierzadko naraża się i wierzycielowi, i dłużnikowi. Jak nie jeden, to drugi pisze skargi do prezesa sądu sprawującego nadzór nad komorniczą działalnością.
Detektywi mimo woli
W opinii komorników dłużnicy często próbują grać wierzycielom i egzekutorom na nosie.