Marian Schulz mieszka w Toruniu. W tym roku nie pojechał do Kaczyki w Rumunii. Tyle razy mówił sobie: dosyć, kończę z tymi wyjazdami. I ruszał w drogę. Noc spędzona w Przemyślu, ponad 50 godzin w jedną stronę, przez Ukrainę, autobusami, które kursują raz na tydzień. Jeśli nie zdążysz na któryś, to podróż może potrwać dwa tygodnie. Jeśli pasażerów jest za mało, autobus w ogóle nie pojedzie. Dlatego jedna osoba kupuje na wszelki wypadek 2–3 bilety.
Nim zauważysz, kończy się Polska
Kiedy w 1989 r. Ministerstwo Edukacji prowadziło nabór nauczycieli do pracy za granicą, głównie na Wschodzie, Marian Schulz odchodził akurat na emeryturę po 31 latach pracy w technikum. – Nie miałem jeszcze 50 lat, a zatrudnić się w tym wieku można tylko jako stróż. W 1992 r. dorosłe dzieci pana Mariana ruszyły w świat, ruszył i on – do Kaczyki w okolicach Suczawy, przy północnej granicy Rumunii.
– Na miejscu okazało się, że miała przyjechać pani i zamieszkać na plebanii z dwiema zakonnicami. W końcu znalazł pokoik u rolnika, z wychodkiem na zewnątrz i bez bieżącej wody. Od października mróz i śnieg, woda do mycia zamarzała w misce. Uczył dzieci, od przedszkola do klasy VIII, a dwa razy w tygodniu dorosłych, nieodpłatnie. Większość nie znała polskiego. On nie znał rumuńskiego. Kolejny raz wyjechał czy też raczej przeprawił się do Kaczyki po czterech latach przerwy. Miał być rok, został 3 lata. – Mówiłem sobie koniec. Ale ludzie, dzieciaki... Stali się tak bliscy.
Leokadia Cichoń mieszka w Stargardzie Szczecińskim. Czeka na operację. Tymczasem w Nowym Zawodzie i Wiunkach na Ukrainie czekają na nią dzieci. Wcześniej w Stargardzie uczyła klasy I–III w szkole podstawowej i była pedagogiem szkolnym. Odbyła staż w Rosji, podróżowała po Litwie i Gruzji.