Roku Pańskiego 1820 Józiopanek Zachwieja ze Szczawnicy sprzedał bogaczowi za 200 reńskich kawał łąki ze źródłem. Zastrzegł jednak w umowie, że ze źródełka będą mogli korzystać wszyscy tubylcy i to do końca świata. Tak też, mówi miejscowa tradycja, się stało. Kurort przechodził w ręce różnych panów, ale żaden z nich nie śmiał odmówić wody spragnionemu mieszkańcowi. Z hrabią Adamem Stadnickim, kolejnymi dyrektorami i prezesami Przedsiębiorstwa Uzdrowiska Szczawnica włącznie.
Pan dobry i łaskawy
– To dobrze, że hrabiostwo wraca – twierdzi Henryk Zachwieja, miejscowy fotografik i miłośnik swej rodzinnej ziemi. – Wreszcie znów ktoś będzie doglądał naszej cudnej Szczawnicy jak własnego dziecka. Bo państwowi, niestety, traktowali to cudo po macoszemu.
Szczawnica bez wątpienia jest cudna. Otoczona górami i lasami, z daleka od głównych traktów już w połowie XIX w. stała się celem uzdrowiskowych pielgrzymek. Zasłynęła dzięki wodom mineralnym (szczawy wodorowęglanowo-solankowe), zbawiennym w chorobach układu oddechowego i reumatyzmie. Kuracjuszy przez dziesięciolecia przyciągała też malownicza okolica: Trzy Korony, wąwóz Homole, przełom Dunajca.
Sławę Szczawnica zawdzięcza po części węgierskiemu rodowi Szalayów, w którego rękach miasteczko znalazło się w 1828 r. Józef Szalay postanowił urządzić tu kurort w stylu szwajcarskim. W testamencie zapisał Szczawnicę Akademii Umiejętności (późniejszej Polskiej Akademii Nauk), która z kolei w 1909 r. sprzedała uzdrowisko hrabiemu Stadnickiemu z pobliskiej Nawojowej, leśnikowi i właścicielowi wielkich połaci lasów.
Szczawnica zapamiętała Stadnickiego jako pana łaskawego, który drzewo ze swoich włości rozdawał chłopom za darmo i uczył na własny koszt ich dzieci.