Zamiast sędziwego, majestatycznego starca, jakim każdy ma prawo być w tym wieku, spotykamy żywotnego, ruchliwego i jowialnego starszego pana, tryskającego energią, humorem i jasnością umysłu, rzadką nawet u ludzi o pokolenie młodszych. Wchodząc na piętro swego domu w Koszalinie, zastrzega filuternie: – Proponowali mi założenie windy, ale odpowiedziałem, że mają jeszcze czas. Jeśli na starość zniedołężnieję, to wtedy może się przyda.
Jak rozpętałem I wojnę światową
Ignacy Jeż przyszedł na świat w rodzinie urzędnika sądowego w Radomyślu Wielkim w województwie tarnowskim – jako poddany monarchy austro-węgierskiego. – Proszę sobie wyobrazić: urodziłem się 31 lipca 1914 r. i wtedy właśnie wybuchła I wojna światowa; jak tu nie kojarzyć obu faktów? Gdy po wojnie odrodziła się Rzeczpospolita, Jeżowie dostali propozycję przeniesienia się w Poznańskie, gdzie tworzono polską administrację sądową. W 1922 r. do RP włączono część Górnego Śląska – tam również trwał zaciąg polskich urzędników – więc rodzina po ledwie trzech latach znów przeniosła się w nowe miejsce. Ojciec został sekretarzem w sądzie powiatowym w Katowicach.
Zamieszkali w centrum miasta, przy ul. Gliwickiej 1. – Na parterze mieściła się rozlewnia piwa – fascynowała mnie magia tego miejsca. Piwa, oczywiście, mi nie dawali, bo byłem za mały. Sami pili, owszem, czemu nie. Na Śląsku jest to napój niemal obrzędowy, dlatego biskup uśmiecha się, zamiłowanie do śląskiego piwa zachował po dziś dzień. Siostry prowadzące mu dom w Koszalinie wiedzą, że w lodówce zawsze powinien znajdować się zapas butelek tyskiej marki, a goście podejmowani są wedle tego obyczaju.
Ale na śląskość trzeba sobie zasłużyć. Hermetyczna społeczność katowickich podwórek zawsze była nieufna wobec obcych, a tym bardziej w 1922 r.