Archiwum Polityki

Lament szeryfa

Rozmowa z Joelem i Ethanem Coenami, twórcami wchodzącego na nasze ekrany filmu „To nie jest kraj dla starych ludzi” (osiem nominacji do Oscara)

Janusz Wróblewski: – Wasz film jest ekranizacją prozy Cormaca McCarthy’ego, uznawanego za jednego z najlepszych żyjących powieściopisarzy amerykańskich. Chyba po raz pierwszy w swojej karierze sięgnęliście po cudzy tekst. Co was do tego skłoniło?

Joel Coen: – Pierwszą adaptacją czyjegoś tekstu, którą przygotowaliśmy, było „To The White Sea” na podstawie opowiadania Jamesa Dickeya.

Ethan Coen: – To była historia amerykańskiego strzelca pokładowego, który w czasie II wojny światowej został zestrzelony nad Tokio. Żołnierz urodził się i wychował na Alasce, więc żeby uniknąć niewoli i przetrwać w obcym kraju, instynktownie szuka mroźnego klimatu. Nie zna japońskiego. Wędrując z Honsiu na wysuniętą najdalej na północ wyspę Hokkaido, do nikogo się nie odzywa. A na końcu ginie.

Producenci oczekiwali pogodniejszej historii?

J.C.:

– Tłumaczyli logicznie, że nawet w kinie akcji muszą od czasu do czasu padać jakieś słowa. Jeremy Thomas – patron wielu wychwalanych, lecz nigdy niezrealizowanych scenariuszy – chciał nam pomóc. Brad Pitt też był zainteresowany (ale nie jako producent). Niestety, nic z tego nie wyszło.

Co was ujęło w powieści McCarthy’ego?

E.C.:

– Podobny nastrój: ciszy i grozy. Wyobraziliśmy ją sobie prawie bez dialogów. Kto kim jest, dowiadujemy się z zachowania postaci. Patrząc z zewnątrz na szamotaninę bohaterów, na popełniane przez nich błędy, a potem na rozpaczliwe próby ratowania życia, można swobodnie budować napięcie, manipulować emocjami i nawet nieźle się przy tym bawić.

Książka została napisana w konwencji pastiszu dramatu kryminalnego. Jej sens nie sprowadza się do wyjaśnienia przyczyn masakry na granicy meksykańsko-teksańskiej.

Polityka 7.2008 (2641) z dnia 16.02.2008; Kultura; s. 62
Reklama