Kiedy przed laty wyszło na jaw, że w stuhektarowym parku wokół swojej XVIII-wiecznej willi w Arcore kazał zbudować – obok lądowiska dla helikopterów, dwóch basenów i kaplicy – monumentalne mauzoleum z marmurowym sarkofagiem, prześmiewcy ocenili, że będzie mu potrzebny tylko na trzy dni. Oliwy do ognia dolał osobisty lekarz Berlusconiego: wbrew zasadom etyki zawodowej poinformował opinię publiczną o stanie zdrowia słynnego pacjenta – że mianowicie „technicznie jest prawie nieśmiertelny”. Fakt, i jemu zdarzają się fazy depresyjne, jak ta sprzed paru miesięcy, kiedy gotów był powiedzieć: „Basta, tutto finito”, i zaszyć się na końcu świata. A konkretnie w swojej willi na Bahamach.
W wieku 70 lat najbogatszy Włoch – i jeden z najbogatszych ludzi na ziemi – mógłby właściwie spocząć na laurach. Latać prywatnym samolotem z jednej rezydencji do drugiej, cieszyć oczy kolekcją malarstwa, sadzić w swoich parkach kolejne wyszukane odmiany krzewów (szczyci się, jak mówią Włosi, „zielonym kciukiem”), muzykować z gromadką uzdolnionych dzieci, pływać jachtem po morzach i oceanach. Albo po prostu włożyć kapcie, zanurzyć się w fotelu i oglądać własną telewizję. Co stoi na przeszkodzie? Odpowiedź jest prosta: „Co czwarty Włoch oczekuje jeszcze ode mnie rewolucji”.
Kobiety stoją w kolejce
Zanim ruszy z posad bryłę świata, w ostatni weekend lipca wypuścił się do słynnej dyskoteki Billionaire na Sardynii (własność Flavio Briatore), gdzie szampan leje się strumieniami, a kawior serwowany jest chochlami. Nie ukrywał, że to pierwszy taki rozrywkowy wieczór od 12 lat (czyli od momentu, kiedy po raz pierwszy sięgnął po władzę). Wyglądał na wypoczętego – świeżo ufarbowane włosy, gładkie lica niczym po kolejnym liftingu.