W 1982 r. zatrudniony przez amerykańską agencję rządową inżynier postanowił ubiegać się o pracę w ściśle tajnej Narodowej Agencji Bezpieczeństwa (NSA) i pewnego dnia udał się do jej biura w Fort Meade, w stanie Maryland, na rozmowę. Nie jest jasne, czy wiedział wcześniej, że rutynową częścią procesu „lustracji” kandydatów było przesłuchanie za pomocą wykrywacza kłamstw, zwanego fachowo poligrafem. Jego szpiegowskie uzdolnienia były mizerne – po krótkim przesłuchaniu okazało się, że ma sfałszowany dyplom inżynierski i przed laty był skazany na więzienie za postrzelenie swej pierwszej żony, a jego druga żona zaginęła w dziwnych okolicznościach, których nie był skłonny wyjaśnić.
Historia ta ogłoszona została przed szesnastu laty w raporcie amerykańskiego Departamentu Obrony „Dokładność i użyteczność testów poligraficznych”, który rozdany został przez przedstawicieli administracji prezydenta Reagana członkom Kongresu. Chodziło o uzyskanie ich poparcia dla szerszego stosowania owych testów podczas przyjmowania nowych pracowników przez agencje rządowe i prywatne firmy. Raport ten nie był widocznie przekonujący, bowiem w 1988 r. Kongres zakazał stosowania wykrywaczy kłamstw przez prywatne firmy. Kilka agencji rządowych – CIA, FBI i NSA – nadal jednak, zapewne z desperacji i poczucia bezsilności, testy te stosuje. A ostatnio, po zdemaskowaniu w szeregach FBI kolejnego szpiega, Roberta Hanssena, użycie ich zapewne jeszcze bardziej się rozpowszechni.
Kto kogo
Ludzie zdolni są do kłamstwa. Niektórzy psycholodzy ewolucyjni twierdzą nawet, że doskonalenie tej zdolności – a wraz z nią naszych umiejętności demaskowania szachrajstwa – stanowiło główną presję, która doprowadziła do niebywałego rozwoju mózgu.