Archiwum Polityki

Galeria potworów

[tylko dla znawców]

Arkadiusz Czerwiński, Kacper Gradoń: Seryjni mordercy. Wyd. Muza. Warszawa 2001, s. 383

Termin seryjny zabójca pojawił się, jak dowodzą autorzy książki, późno, bo w 1978 r., gdy jeden z agentów FBI postanowił opisać szczególną kategorię morderców. Dziś pojęcie to jest już używane nie tylko przez policjantów i kryminologów, ba, serial killers stali się od tego czasu bohaterami kultury masowej coraz skuteczniej rywalizującymi ze stróżami prawa.

Najważniejszą część tej pionierskiej na polskim rynku książki (aż dziwne, że nikt wcześniej nie wpadł na ten pomysł) stanowią portrety kilkunastu rzeczywistych „seryjnych”, przedstawiające ich sposób działania oraz domniemane motywy zbrodniczych zachowań. W tej galerii są zarówno postaci z zamierzchłych czasów (jak kanibal Albert Fish), jest nasz wampir z Bytowa, czyli Leszek Pękalski, a także „gwiazdorzy” jak Theodore Robert Bundy, dość niewybrednie nazywany „Picassem środowiska seryjnych zabójców”. Najbardziej przerażające są jednak w tej książce wypowiedzi samych morderców, choćby rzeczonego Bundy’ego: „My, seryjni zabójcy, jesteśmy waszymi synami, waszymi mężami, jesteśmy wszędzie. A jutro jeszcze więcej waszych dzieci umrze”.

Książka Czerwińskiego i Gradonia, niewątpliwie skrupulatna i systematyczna („po zamordowaniu Grace, Budd [Albert Fish – przyp. red.] ugotował fragmenty jej ciała z marchwią, cebulą i paskami bekonu, a potem jadł je przez 9 dni”), ma jedną poważną wadę. Dużo w niej relacji z drugiej ręki, mało interpretacji. Uwaga ta odnosi się zwłaszcza do fragmentów opisujących obecność seryjnych monstrów w filmie i innych formach kultury popularnej. Warto by też wyjaśnić, czy i dlaczego właśnie dziś „seryjni” stali się idolami i zawładnęli masową wyobraźnią.

Polityka 32.2001 (2310) z dnia 11.08.2001; Kultura; s. 52
Reklama